Kim jest Lech Janerka, laureat pięciu Fryderyków 2024?

Lech Janerka
Jacek Poremba

Przybliżamy sylwetkę wielkiego wygranego tegorocznej gali. Janerka jest zarówno ikoną polskiego rocka… jak i twórcą, tu cytat, znanym z tego, że nie jest znany.

Paradoks? Nie w tym przypadku. Lech Janerka przez całą karierę sumiennie pracował i na jedno, i drugie.

Fryderyki, Dupa jak sofa... i ból dupy Vito Bambino

Nie Vito Bambino, nie Taco Hemingway, nie Daria Zawiałow. To jego nazwisko w zeszły weekend było masowo wyszukiwane przez polskich słuchaczy. W dużej mierze dlatego, że większość z nich nie miała pojęcia, kim jest facet, który rozbił bank na tegorocznej gali rozdania Fryderyków. Pięć nominacji – pięć nagród; singiel roku, artysta roku, autor roku, kompozytor roku, płyta alternatywna roku. Nie było mocnych na Lecha Janerkę.

A w sieci zawrzało. Ludzie dopytywali się, co to za starszy pan, dlaczego nagrodę za singiel roku (piosenka Dupa jak sofa) wygrywa utwór, który nawet nie ma stu tysięcy odsłon na YouTube (aktualnie przekroczył już tę liczbę), no i czemu Janerka ośmielił się wygrać z Vito Bambino. Zresztą Vito też się odpalił – najpierw przyznał, że ma ból dupy i wylał żal za to, że pomimo ośmiu nominacji nie otrzymał żadnego Fryderyka, o czym szerzej pisaliśmy tu, a później dorzucił na Instagramie, że: jeśli chcecie nazywać Fryderyki najważniejszą nagrodą muzyczną w kraju, to musicie brać pod uwagę ludzi, którzy w tym kraju mieszkają, i jeśli wszyscy muszą googlować, co jest utworem roku, bo nikt go nie zna, to może warto zmienić nazwę na „najmądrzejsza nagroda muzyczna”. Tak jakby o przyznaniu Fryderyka miały decydować tylko wyświetlenia.

Czy Gipsowy odlew falsyfikatu, ostatnia płyta Lecha Janerki, faktycznie aż tak wybijała się na tle reszty zeszłorocznych wydawnictw? Chyba jednak nie, chociaż w powszechnej opinii to znakomity album. Natomiast sprowadzanie artysty do roli anonimowego dziadka, który pojawił się znikąd i niesprawiedliwie sprzątnął mainstreamowej wierchuszce Fryderyki sprzed nosa, jest krzywdzące.

Kronikarz ponurej codzienności PRL

Urodzony w 1953 roku Lech Janerka studyjnie zadebiutował dopiero po 30-tce (przedtem pracował jako fotograf w biurze geodezji), wydając wraz z wrocławską formacją Klaus Mittfoch album, który nazywał się tak, jak jego autorzy. Płyta Klaus Mittfoch jest zresztą uważana za jedno z najważniejszych wydawnictw w historii polskiego rocka. Nowofalowa, niepokojąca, pełna tekstów, z których wyłaniają się lęki zwykłego człowieka wobec systemu. Nic dziwnego – album trafił do sklepów w roku 1984, po zniesieniu stanu wojennego, dwóch lat pełnych niepokojów społecznych i wojska na ulicach. Te niepokoje odbijały się w utworach – choćby singlowym, nowofalowym Strzeż się tych miejsc: tu nie wolno głośno śmiać się / I za dobre mieć ubranie / Strzeż się, strzeż się. I to z tego wydawnictwa pochodzi najbardziej znany numer, pod którym podpisał się Lech Janerka: Jezu, jak się cieszę. Brzmiący – dla odmiany – jak The Police albo wczesny Lady Pank, co tylko pokazuje wszechstronność Klausa Mittfocha.

Pierwszy solowy krążek Janerki, Historia podwodna, to rok 1986. I znów pomnik krajowego rocka – bo mało który album tak dobrze opisywał ponurą codzienność końca PRL-u, a przy tym tak otwarcie atakował system. Trudno uwierzyć, że cenzorzy przepuścili Janerce utwór Lola (chce zmieniać świat), mając na uwadze - jak pisze Jacek Świąder na culture.pl - że lola była potocznym określeniem milicyjnej pałki. Muzycznie to znów nowa fala, choć bardziej piosenkowa niż na Klaus Mittfoch. Jeśli chcecie zacząć przygodę z muzyką Lecha Janerki, to najlepiej od tych dwóch płyt.

Od zawsze pracuje w swoim tempie

Nigdy nie miał problemu z nadprodukcją – Janerka dość oszczędnie dawkował fanom kolejne wydawnictwa. Aczkolwiek do roku 2005 pracował według trybu jedna płyta co kilka lat; czy to wymagające, flirtujące z elektroniką Ur (1991) i Fiu, fiu (2002), czy bardziej piosenkowe, momentami melancholijne Bruhaha (1994), Dobranoc (1997) i Plagiaty (2005). Dopiero po tym ostatnim krążku zrobił sobie wyjątkowo długą przerwę od grania, trochę dając do zrozumienia, że odpuszcza sobie muzykę. Nie odpuścił. W 2023 roku powrócił Gipsowym odlewem falsyfikatu, za który otrzymał pięć Fryderyków. I jest coś w tym, że to płyta, która z miejsca stała się świętym Graalem starszej części środowiska krytyków muzycznych, wychowanych na charakterystycznym, janerkowym pisarstwie, pełnym abstrakcji, neologizmów i onomatopei – oraz kryjącym się za tymi zabiegami rozgoryczeniem. Jego teksty lubią być o niezależności, konfrontacji jednostki ze światem. Nie podaje niczego na tacy, do gorzkiego jądra trzeba się dokopać. Wyobraź sobie że zawsze masz czas / Jak duch symetrii rozpięty na drzwiach / Nikt ci nie powie jak długo ma trwać / Pogodny letarg w pół kroku do gwiazd – śpiewa w przebojowym, a jednak depresyjnym Wyobraź sobie, singlu promującym płytę Dobranoc. Skąd to operowanie rozmaitymi środkami stylistycznymi? Klasyczny sposób porozumiewania się zaczyna być nudny w pewnym momencie i chyba naturalną rzeczą jest to, że człowiek się bawi słowem, próbuje budować nowe konstrukcje, które są trochę adekwatne do rzeczywistości, a trochę ją podbarwiają – opowiadał w rozmowie z Interią.

Jego wielką fascynacją są The Beatles, bo potrafili łączyć w swojej twórczości eksperymenty z regularnymi przebojami. Czyli robili dokładnie to samo, co on. Od liverpoolskiej czwórki różni Janerkę wycofanie – oni byli gwiazdami pop, on hołdował (i hołduje) pozycji outsidera. Nigdy nie pchał się do showbusinessu; od zawsze mieszka we Wrocławiu, jest związany przez ponad pół wieku ze swoją żoną, Bożeną, która zresztą gra z nim od początku jego solowej kariery. Nie pojawiał się w reklamach. Nie był modny – i właśnie na tym zbudował sobie fanatyczną grupę zwolenników, potrafiących pojechać za nim na koncert gdzieś na drugi koniec Polski. Zresztą koncertować też Lech Janerka za bardzo nie lubi. Ale taki jest wymóg – jak wydaje się płytę, to trzeba grać na scenie – mówił w wywiadzie udzielonym Polskiej Agencji Prasowej. Zresztą to zaplanowany wcześniej koncert sprawił, że nie odebrał żadnego z pięciu Fryderyków.

Dlaczego piszemy o tym, kim jest Lech Janerka

Część starszych odbiorców może oburzyć tytuł tego tekstu. No bo jak to – wyjaśniać, kim jest Lech Janerka? Tak – właśnie ze względu na jego osobność, zamiłowanie do chowania się w cieniu innych. I długaśną, osiemnastoletnią przerwę pomiędzy Gipsowym odlewem falsyfikatu a Plagiatami, jego poprzednim wydawnictwem. Ludzie mogą Janerki nie kojarzyć, bo on sam nie dawał przez te prawie dwie dekady żadnych powodów do tego, by być postacią powszechnie rozpoznawaną. Odpoczywał, z rzadka koncertował, całymi latami dłubał nowe piosenki w domowym studiu. To, co mam do powiedzenia, sączy się ze mnie strasznie wolno – mówił już pod koniec lat 90. w rozmowie z miesięcznikiem Machina. A jak już powrócił – akurat w jego przypadku nadużywane w mediach hasło wielki powrót, opisujące artystę, który po prostu wydał kolejny album, jest właściwe – to zupełnie niespodziewanie, zwłaszcza dla siebie, poróżnił ludzi na Fryderykach. Ciekawe, zwłaszcza, że – podobno! – długo opierał się przed zgłaszaniem Gipsowego odlewu falsyfikatu do tych nagród, argumentując, że warto zrobić miejsce młodszym; ostatecznie przekonała go do tego wytwórnia. Czyli sugerował dokładnie to, o co teraz ma do niego pretensje część sieciowego komentariatu, narzekającego, że jakim prawem 70-latek może w ogóle ubiegać się o jakiekolwiek nagrody.

Co na to Lech Janerka? Nic. Ale warto sięgnąć do jego starych wywiadów. Narzekanie się podoba. To jest dobry towar, tak jak cynizm, szyderstwo czy operowanie sloganami trafiającymi do dużej rzeszy ludzi – to znów Janerka z wywiadu dla Machiny, rok 2000. I może zamiast zrzędzić, że nie słyszało się piosenki, która dostała Fryderyka za singiel roku, warto ją po prostu sprawdzić. A później inne nagrania Lecha Janerki, najlepiej chronologicznie. I gdzieś tam zbudować sobie własny portret człowieka, który sam o sobie mówi, że jest uporządkowaną formą chaosu. Nie tylko kogoś, kto skradł show na Fryderykach, ale faceta, który ma realne zasługi w tym, jak wyglądało ostatnie 40 lat polskiej muzyki.

Zobacz także:

Made in Poland: 10 polskich płyt chwalonych na Pitchforku

Fryderyki 2024: Łona w końcu zatriumfował, wielka porażka Vito Bambino

Legenda polskiego hip-hopu zostanie uhonorowana Złotym Fryderykiem

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0