Trudny początek drugiego sezonu. Minął ponad miesiąc, a Leeds nadal czeka na pierwsze zwycięstwo

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Mateusz Klich - Leeds United - Premier League
Fot. Ian MacNicol/Getty Images

Po pięciu kolejkach rewelacja poprzedniego sezonu ma w dorobku tylko trzy punkty i wisi tuż nad strefą spadkową. Na początku sezonu miejsce w tabeli nie ma może większego znaczenia, jednak fakt, że Leeds United nadal jeszcze nie wygrało meczu to już większy kłopot. Szczególnie, że nie da się tego wytłumaczyć pechem. Gra drużyny Marcelo Bielsy się pogorszyła i piątkowy remis z Newcastle (1:1) był tego kolejnym potwierdzeniem.

W Premier League często funkcjonuje stereotyp na temat „syndromu drugiego sezonu”, który głosi, że benaminkowi najłatwiej jest po awansie, a problemy zaczną się, kiedy już się utrzyma. Dodatkowo umocniło go Sheffield United. The Blades w sezonie 2019/20 przebojem weszli do ligi i skończyli w górnej połowie tabeli, licząc się nawet do rozpoczęcia pandemii w walce o europejskie puchary, by nagle w sezonie 2020/21 zostać najgorszą drużyną Premier League i z szóstym najgorszym dorobkiem w historii. W kontekście Leeds zaczęły się więc domysły, czy ta historia się nie powtórzy, skoro zespół Marcelo Bielsy zajął dobre dziewiąte miejsce.

Ta kwestia pojawiała się często, kiedy analizowano, co czeka Leeds United w kolejnym roku po awansie, choć dominowało poczucie, że w tym przypadku historia się nie powtórzy. Wielu nawet nie traktowało Leeds do końca jako beniaminka. Mowa przecież o drużynie, któa w rozgrywkach 2020/21 zachwycała – strzeliła piątą najwyższą liczbę goli w lidze, skończyła w górnej połowie tabeli i uzbierała drugą największą liczbę punktów dla beniaminka w erze Premier League.

Dla widza, który nie ma ulubionej ligi lub drużyny, za to szuka emocji, to było idealne rozwiązane – właściwie w każdej kolejce można było włączyć mecz Leeds z nadzieją, że zobaczy widowisko. Jeśli tak było, to rzadko się zawodził. W spotkaniach z udziałem Pawii padło w sumie 116 goli do obu bramek, co dawało średnią na poziomie Manchesteru United czy City (3.05 gola na mecz). W dodatku Leeds dobrze radziło sobie z mocnymi zespołami, szczególnie u siebie, gdzie przeciwko Big Six nie przegrało ani jednego spotkania.

To wszystko przemawiało za tym, że Pawie unikną „syndromu drugiego sezonu”, a w dodatku historia jest po ich stronie. Spośród 38 ostatnich beniaminków, którzy utrzymywali się w Premier League, aż 28 potrafiło przetrwać również drugi sezon. Sheffield United i tego typu historie umacniają poczucie, że kolejny rok zwiastuje katastrofę, jednak w rzeczywistości rzadko oglądamy tak spektakularne zjazdy.

Najbardziej dobitne przykłady „syndromu” widzieliśmy w ostatnich latach w Hull City i Huddersfield, u tych pierwszych nawet dwukrotnie. Hull awansowało najpierw w 2008 roku, początkowo sprawiło parę niespodzianek, utrzymało się, jednak w sezonie 2009/10 żegnało się z Premier League. Wróciło w 2013 roku, doszło nawet w pierwszym sezonie do finału FA Cup, by w roku 2015 spaść ponownie. Huddersfield z kolei nikt nie typował do utrzymania w sezonie 2017/18 i mówiliśmy wtedy o sensacji. Gdy więc w sezonie 2018/19 Teriery się z ligą żegnały, nikt nie był zaskoczony. Zwykle jednak to pierwszy, a nie drugi sezon jest tym najtrudniejszym.

Szukając porównań do Leeds, prędzej pojawiały się nie te do Sheffield United, Hull City czy Huddersfield, tylko raczej porównania do Wolverhampton. Wilki to oczywiście trochę inna historia, gdy dołożymy kwestie budowania drużyny, ale łączy je z Leeds fakt, że w oczach wielu były zespołem zbyt mocnym, by ta przygoda skończyła się tylko na dwóch latach. Wolves udało się zająć aż siódme miejsce w sezonie po awansie, a potem je powtórzyć. Nawet słabszy sezon numer trzy nie sprawił, że nagle drużyna biła się o utrzymanie, choć uznano, że zmiana menedżera i lekkie przewietrzenie szatni się przyda. Tak czy inaczej to był klub, jaki stawiano Leeds za wzór.

Na razie oczywiście nie można mówić o tym, że Pawie dopadł wspomniany „syndrom”, ale pierwsze pięć kolejek może niepokoić. Po pięciu meczach w dorobku są tylko trzy punkty i to po samych remisach – 1:1 z Newcastle, 1:1 Burnley i 2:2 z Evertonem. Dwa pozostałe mecze to porażki z Manchesterem United i Liverpoolem łącznym bilansem goli 1:8, w których Leeds wyglądało momentami bardzo bezradnie. W poprzednim sezonie na tym etapie to było siedem oczek, ale wrażenie było odmienne, bo chociażby jedną z porażek było 3:4 na Anfield. Dziś uciekła zarówno forma, jak i styl i to jest w tej chwili najbardziej niepokojące.

Ekipa Bielsy pokazała wprawdzie charakter, wyciągając remis z Burnley i dwukrotnie odrabiając straty z Evertonem, jednak ewidentnie w jej grze coś szwankuje. W poprzednim sezonie słynęła z szalonej ofensywy, a teraz ma kłopoty z tworzeniem sobie okazji. Wskaźnik expected goals przeciwko Newcastle był niemal równy (1.43 dla Leeds, 1.26 dla Srok), ale skuteczność zawodziła. Jedyna bramka padła po dośrodkowaniu Raphinhi, które przepuścił Rodrigo. Później oglądaliśmy już tylko pudła.

Zablokowana ofensywa zastanawia. Przed tą kolejką gorzej pod względem jakości wykreowanych sytuacji wypadały od Leeds jedynie Norwich City oraz Watford, dwaj beniaminkowie często typowani do spadku. Pawie nadal są dość wysoko w klasyfikacji strzałów (siódma najwyższa średnia na mecz w tym sezonie), ale już nie tworzą sobie klarownych okazji. Na tym etapie poprzedniego sezonu strzeliły dziewięć goli, a dziś mają ich pięć.

Na domiar złego pogorszyła się obrona. Już rok temu Leeds pozwalało na dużo sytuacji pod własną bramką i traciło sporo goli. Tylko defensywy spadkowiczów z Fulham i West Bromwich prezentowały się gorzej pod względem liczby dopuszczanych sytuacji i 54 stracone gole to był zdecydowanie najgorszy wynik w górnej połowie tabeli. Udawało się to jednak przykrywać mocnym atakiem. Mecze z wynikami 4:3 czy 5:2 były na porządku dziennym.

Kłopoty w defensywie się jednak piętrzą, bo Bielsa praktycznie nie ma dziś zdrowych obrońców. Przeciwko Newcastle z urazem zszedł Luke Ayling, a przecież już wcześniej kontuzjowani byli Diego Llorente i Robin Koch, a Pascal Struijk jest zawieszony po czerwonej kartce z Liverpoolem. Na dziś jedynym dostępnym stoperem jest Liam Cooper, a mecz na środku defensywy kończył Kalvin Philips. Do tego dochodzą problemy zdrowotne innych zawodników. Z Newcastle spotkania nie dokończył Raphinha, a zakażony koronawirusem jest Jack Harrison. Kołderka robi się krótka.

Wąska kadra to był największy mankament, który mógł przeszkodzić Leeds w powtórce z poprzedniego sezonu i właśnie się o tym przekonujemy. Bielsa latem zdawał sobie z tego sprawę, bo wraz ze sztabem medycznym miał przygotowywać szczegółowy plan, który miał na celu uchronić piłkarzy przed kontuzjami. U Argentyńczyka wymagające są wszystkie treningi, a w meczach Leeds ma atakować rywali pressingiem. Nikt w poprzednim sezonie nie biegał tak dużo i nie wykonywał tak wiele sprintów, co Pawie. Taki styl po czasie zaczyna jednak zbierać efekty.

Leeds na razie nie grozi spadek, bo na tym etapie sezonu takie określenia byłyby zdecydowanie na wyrost, ale widać niepokojące sygnały. W pełni sił to nadal jest drużyna zdolna zaskoczyć każdego, szczególnie ze swoim odważnym stylem gry. Na razie go jednak zbyt często nie widać. Bielsa ma ból głowy, jak to wszystko poukładać, ale pomocną dłoń może podać... terminarz. Następnym rywalem Leeds będzie wprawdzie West Ham, za to później na rozkładzie do końca października są Watford, Southampton, Wolves oraz Norwich City. Jeśli do tego czasu nic się nie poprawi, będzie można bić na alarm. Na razie głosy o „syndromie drugiego sezonu” na Elland Road są mocno przesadzone.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.