Sami mówią o sobie “Scouse, not English”. Gwiżdżą na hymn, kiedy tylko mają okazję. Nie wieszają nigdy angielskich i brytyjskich flag. A przed wtorkowym meczem z Ajaxem Amsterdam zakłócili minutę ciszy poświęconą niedawno zmarłej królowej Elżbiecie. Dlaczego kibice Liverpoolu stoją w kontrze do całego kraju?
– Uszanowanie minuty ciszy jest czymś, co trzeba zrobić. Nie sądzę, żeby nasi kibice potrzebowali jakichkolwiek rad w tej kwestii – mówił na konferencji prasowej przed meczem z Ajaxem Jürgen Klopp. Niemiec się pomylił. Hołd królowej Elżbiecie oddała duża część fanów. Niestety reszta wznosiła obraźliwe okrzyki, gwizdała i buczała, przez co organizatorzy zakończyli symboliczną “minutę ciszy” już po dwudziestu kilku sekundach.
Dlaczego tak się stało? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zrozumieć skomplikowaną i niejednoznaczną historię samego miasta Liverpool, które – jak opisał były piłkarz The Reds John Aldridge – znacznie różni się od reszty Anglii.
SCOUSE NOT ENGLISH
Hasło “Scouse, not English”, które kibice Liverpoolu prezentują na flagach czy koszulkach, przeszło dziś do absolutnego mainstreamu. Zna je każdy, kto interesuje się brytyjskim futbolem, a ostatnio pojawiło się ono także w świecie mody, kiedy firma Nike postanowiła wykorzystać je do promocji nowej kolekcji ubrań. Na koszulkach i bluzach z herbem The Reds widniał przekreślony napis “England”, który wypierało hasło “The Republic of Liverpool”. Amerykański gigant chciał oczywiście marketingowo zagrać na emocjach fanów, ale jego kampania dosyć dobrze oddała myślenie mieszkańców Merseyside. Oni naprawdę czują dużą odrębność.
– Nie ma jednej rzeczy, która o tym zadecydowała – tłumaczy Tony Evans z “The Independent”. – To mieszanka różnych historycznych i kulturowych przyczyn.
Podziały między nimi a innymi miastami oddaje już samo słowo “scouser”. Dziś to naturalny synonim słowa “liverpoolczyk”, jednak w przeszłości uznawano je za określenie pejoratywne. W słowniku oksfordzkim pojawiło się dopiero po II wojnie światowej i przez długi czas odradzano posługiwanie się nim.
Jego etymologia sięga XIX wieku i rozwoju handlu morskiego. Wtedy to mieszkańców portowego Merseyside zaczęto nazywać “lobscousers” od rybnej potrawy, spożywanej przez nadmorskie niziny społeczne. Później długo “scouse” kojarzono głównie z mocnym, liverpoolskim akceptem. Aż w końcu przyjęto je jako określenie liverpoolskiej ludności.
– Do dziś kiedy mówi tak o mnie przykładowo ktoś z Londynu, odbieram to jako obrazę. Tylko ja mogę tak o sobie mówić – mówi Evans. Opowiadając, że wraz z upływem lat bycie “scouse” stało się powodem do dumy. Wyrazem odmienności i oryginalności. Zaznacza jednak, że ta odrębność została im niejako narzucona. Nikt w Liverpoolu o to nie prosił. Jest to raczej wypadkowa braku szacunku do liverpoolczyków, który szczególnie widać w futbolu.
Jednym z najczęściej skandowanych przez kibiców przeciwnych drużyn haseł jest “nakarm scousera”, które bezpośrednio odwołuje się do wielkiego głodu w połowie XIX wieku. Fani Manchesteru United lubią natomiast zaczepić rywali, śpiewając: “Marcus Rashford karmi wasze dzieci”, albo “Park je psy w swojej ojczyźnie, ale mogło być gorzej, mógł byś scouserem, wtedy by jadł szczury, siedząc w mieszkaniu socjalnym” – ta druga piosenka to odpowiedź na rasistowskie zaczepki rzucane przez kibiców The Reds w kierunku byłego piłkarza United, Parka Ji-Sunga.
GOD SAVE THE TEAM
– Od dawna byliśmy poza mainstreamem zarówno pod kątem kulturowym, jak i politycznym – kontynuuje Evans. – Nikt się nami nie interesował, dlatego zaczęliśmy się buntować i wyrażać to na stadionach.
Jedną z oznak tego buntu było odrzucenie hymnu Wielkiej Brytanii. Już w latach 60. liverpoolczycy wprost oświadczali, że jego słowa ich nie reprezentują, dlatego nie mają zamiaru go śpiewać.
– Większość z nas widzi siebie jako pół-Irlandczyków. Mówiłem to wiele razy, jeśli powstałoby referendum w sprawie przyłączenia miasta do Irlandii, zagłosowalibyśmy na tak – twierdzi John Aldridge. – Pamiętam moje pierwsze dni kibicowania Liverpoolowi. Byliśmy na Wembley, gdzie przedstawiliśmy własną wersję hymnu. Śpiewaliśmy “God Save The Team” zamiast “God Save The Queen” – wspomina.
Gdy jednak w kraju wybuchł kryzys, który zepchnął liverpoolczyków jeszcze bardziej na margines, przestano się bawić w kreatywną zmianę tekstu. Od mniej więcej lat 80. fani Liverpoolu zaczęli wygwizdywać hymn i wszystko, co związane z brytyjskim tradycjonalizmem, patriotyzmem czy monarchią, utożsamiając to z rządami Partii Konserwatywnej.
– Gwiżdżąc na hymn, sprzeciwiamy się przywilejom wyższych sfer, systemowi klasowemu czy elitom, które traktują nas jak gówno – twierdzi Evans. – Spójrzcie chociażby na rządy Margaret Thatcher…
POLITYKA KONTROLOWANEGO UPADKU
Pierwsza kobieta na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii odegrała kluczową rolę w konflikcie scousersko-angielskim. Jako pierwsza polityk na tak ważnym stanowisku otwarcie przyznawała się do niechęci do Merseyside. Już po jej śmierci media opublikowały dokumenty pokazujące jej strategię, która opierała się na kontrolowanym upadku Liverpoolu.
– Plan torysów [czyli Partii Konserwatywnej] polegał na wycofaniu wszelkich zasobów. Zamknięciu nierentownych zakładów pracy bez wskazania konkretnych alternatyw – pisał “The Independent”.
Thatcher i jej doradcy uznali misję uzdrowienia regionu za niemożliwą do wykonania. Dlatego chcieli go porzucić, swoją biernością zmuszając mieszkańców do wewnętrznych migracji. Jeden z ministrów uznał nawet, że finansowanie Liverpoolu byłoby marnowaniem pieniędzy.
– Bardzo przyspieszona i bezduszna forma konserwatyzmu ekonomicznego z zerwanymi umowami społecznymi w imię prywatyzacji sprowadziła miasto na dno – pisał jeden z internautów. – Patrząc na działania Thatcher, aż trudno uwierzyć, że dziś istnieje jeszcze publiczna służba zdrowia – denerwował się inny.
To sprawiło, że w latach 80. bezrobocie w Liverpoolu wzrosło do prawie 30 procent i było dwukrotnie wyższe niż średnia krajowa.
MENTALNOŚĆ OFIAR
Czarę goryczy przelały słowa Thatcher po tragedii na Hillsborough. Brytyjska premier obarczyła kibiców Liverpoolu odpowiedzialnością za śmierć 97 osób, co już nigdy nie zostało jej wybaczone. Kiedy umarła, w Merseyside urządzono imprezę. A na Anfield do dziś można usłyszeć piosenki obrażające zarówno ją, jak i ogólnie Partię Konserwatywną.
I choć przez lata miasto się zmieniło i rozwinęło, to nienawiść do torysów pozostała. Od 1972 roku Liverpoolem nie rządził żaden konserwatywny polityk. Aktualnie w radzie miasta na 90 radych nie ma żadnego konserwatysty. A na koncertach czy festynach liverpoolczycy śpiewają “Fuck The Tories”.
Konserwatyści nie są im jednak dłużni. Boris Johnson, jeszcze zanim został ważnym politykiem, na łamach “The Spectator” nazwał ich ludźmi z mentalnością ofiar. Słowa te przyjęły się w opinii publicznej. I tak dziś na wielu stadionach w Anglii podczas meczów z Liverpoolem usłyszymy ironiczną przyśpiewkę “jesteście zawsze ofiarami, to nigdy nie jest wasza wina”.
MONARCHIA
– Ani rząd centralny w Londynie, ani monarchia nic dla nas nie zrobiły. Nigdy nie chcieli do nas trafić, ani się nami zająć – twierdzi Aldridge. Wychowanka Liverpoolu nie zdziwiły więc gwizdy podczas finału FA Cup, kiedy na murawie pojawił się reprezentujący rodzinę królewską książe Wilhelm.
Bardziej zaskoczony mógł być podczas meczu z Ajaxem, kiedy grupa fanów gospodarzy skutecznie zakłóciła chwilę ciszy, przez co została ona skrócona do zaledwie dwudziestu kilku sekund. Warto jednak zaznaczyć, że proporcja ludzi gwiżdżących do tych zachowujących szacunek była zupełnie inna niż w przypadku buczenia na hymn. We wtorek większość osób powstrzymała się od manifestów politycznych.
– Kibice Liverpoolu mają się za bardziej buntowniczych niż są w rzeczywistości – twierdzi David Jeffery z magazynu UnHerd. Według niego gwizdanie na wszystko, co brytyjskie, to swego rodzaju moda, a opór liverpoolczyków jest tak naprawdę dużo mniejszy niż się uważa. Co prawda, we wszystkich okręgach wyborczych w Liverpoolu rodzina królewska nie cieszy się wielkim poparciem. Jednak zaledwie w jednym więcej osób popiera zniesienie monarchii niż zachowanie aktualnego systemu.
– 18% kibiców Liverpoolu szufladkuje się jako tylko “scousers” i 13% jako tylko Brytyjczyk. Cała reszta deklaruje zarówno sentyment lokalny, jak i centralny – przekonuje, niejako wprowadzając nowy, bardziej adekwatny według niego slogan “Scouse AND English”.
To jednak wiele nie zmieni w zachowaniu na meczach, ponieważ najbardziej wpływowe grupy kibicowskie na Anfield już na zawsze pozostaną co najmniej sceptyczne do króla i konserwatyzmu. Dlatego możemy spodziewać się, że The Reds dalej będą gwizdać na hymn, przez co dyskusja o ich pozycji w brytyjskim społeczeństwie jeszcze nieraz do nas wróci.
– Tak już będzie. Nie zrozumiesz tego, jeśli nie jesteś stąd – kwituje “Liverpool Echo”.
Komentarze 0