„Welcome to Wrexham”. Klub Ryana Reynoldsa wraca do profesjonalnego futbolu

Zobacz również:RANKING SIŁ PREMIER LEAGUE: Arsenal na miarę oczekiwań, dalszy spadek Świętych i Spurs
Wrexham v Boreham Wood - Vanarama National League
Fot. Matthew Ashton - AMA/Getty Images

Zrobili to. Wrexham AFC pokonał Boreham Wood 3:1 i po 15 latach wrócił do profesjonalnych rozgrywek w Anglii. Scenariusz serialu pisze się sam.

Nie wiem, co powiedzieć. Sam w to nie dowierzam – wykrzykiwał Ryan Reynolds, celebrując awans Wrexham AFC na... czwarty poziom rozgrywkowy w Anglii. Ludzie pytają: dlaczego Wrexham. Dziś możemy im odpowiedzieć: dlatego! – dorzucił, wskazując na tańczących z radości kibiców.

Kupiona przez Reynoldsa oraz Roba McElhenney'ego drużyna z 40-tysięcznego miasta w Walii pokonała Boreham Wood 3:1 i po 15 latach wróciła na szczebel profesjonalny. Co po pierwsze otwiera nowy rodział w jej historii, a po drugie – może nawet ważniejsze – dostarcza mnóstwo materiału do nowego sezonu Welcome to Wrexham...

Od Drive to Survive

W gruncie rzeczy właśnie o to chodzi. Ważnym punktem Wrexham AFC jest serial i… naprawdę nie ma w tym nic złego. To przecież nie pierwszy przypadek, kiedy szeroko pojęta kultura napędza sport.

Po premierze Drive to Survive sprzedaż biletów na Grand Prix Stanów Zjednoczonych wzrosła w 2019 roku o 15%. Zdecydowanie możemy przypisać ten sukces Netliksowi, który dając widzom zakulisowy dostęp, zwiększył zainteresowanie – powiedział w rozmowie z The New York Times promotor, Bobby Epstein. Z kolei – jak informowało ESPN – przez trzy lata od emisji pierwszego odcinka średnia liczba widzów na wyścig wzrosła z 500 tysięcy do prawie miliona. Posiadanie dodatkowych treści, które docierają do szerokiej i zróżnicowanej publiczności, pomaga zwiększyć zainteresowanie – przyznał John Suchenski, dyrektor programowy stacji.

Z Wrexham było podobnie, choć nie identycznie. Suchy produkt, jakim był klub grający w półprofesjonalnej lidze, miał wielokrotnie mniejszą wartość niż Formuła 1, jednak wciąż drzemał w nim ogromny potencjał. Wyczuł go McElhenney, pomysłodawca całego przedsięwzięcia, który przekonał do współpracy o wiele bardziej medialnego i zamożniejszego Reynoldsa.

Chęć kupna drużyny zgłosili w 2020 roku, jednak już wcześniej zaczęli pracę nad serialem. Dlatego oglądając Welcome to Wrexham dostajemy pełną historię – od pomysłu McElhenneya do rewolucji w klubie piłkarskim.

Sama forma przypomina trochę netfliksowy Sunderland Till I Die, opowiadający o trudnych doświadczeniach klubu, który przez złe zarządzanie spadł z Premier League na trzeci poziom rozgrywkowy i nieudolnie próbował wrócić na szczyt. Obserwujemy proces budowania zespołu, trudne rozstania z zawodnikami i trenerami oraz – przede wszystkim – mecze, które dzięki dużej liczby kamer, odpowiedniej muzyce i efektom wciągają widza i potęgują emocje.

Różnice pomiędzy produkcjami są jednak ogromne. Welcome to Wrexham, w przeciwieństwie do Sunderland Till I Die, nie nazwiemy dokumentem. Jak w pewnym momencie określał sam Reynolds, serialowi bliżej do swego rodzaju reality show. Miejscami trudno wyzbyć się wrażenia, że wątki są lekko wyreżyserowane, a sposób ich przedstawienia dostosowany do amerykańskiej publiczności, której – przynajmniej teoretycznie – trzeba wszystko, co związane z piłką nożną, tłumaczyć. Na dodatek McElhenney i Reynoldsem zachowują się tak, jakby grali w filmie fabularnym, co budzi skojarzenia z... Tedem Lasso.

Ted Lasso, ale w prawdziwym życiu

Może jest to fałszywe wrażenie, ale miejscami McElhenney wygląda na gościa, który po obejrzeniu Teda Lasso postanowił kupić klub i w prawdziwym życiu wcielić się w rolę głównego bohatera. Ten serial jest nagim Tedem Lasso – podsumowała Kathryn VanArendonk, krytyczka filmowa. I trudno się z nią nie zgodzić. Oba tytuły są budowane na podobnej płaszczyźnie: Amerykanie, którzy nie znają się na futbolu – w pierwszych odcinkach Reynolds kilkukrotnie się do tego przyznaje z uśmiechem na twarzy – zaczynają podejmować kluczowe decyzje w klubach piłkarskich, które są mocno zakorzenione w brytyjskiej społeczności.

W tym przypadków Tedów mamy więc dwóch i nie są oni trenerami, tylko właścicielami. Uśmiechniętymi, pełnymi energii i wiary w projekt, o którym od strony piłkarskiej nie mają pojęcia. Brakuje tylko wątków podkreślających wagę zdrowia psychicznego (one stanowią jedną z największych zalet Teda Lasso), ale dostajemy szereg nudnych już żartów z angielsko-amerykańskich różnic językowych, kulturowych i sportowych. To niesamowite, że kiedy grasz słabo, to spadasz do niższej ligi. A kiedy dobrze, to awansujesz – zachwyca się McElhenney.

Dlaczego Wrexham?

Według niektórych krytyków w serialu zabrakło jasnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego akurat Wrexham AFC? Ogólna przyczyna może być jednak prosta i zobaczyliśmy ją w zeszły weekend. Chodzi o magię brytyjskiego futbolu.

Tutaj dochodzimy do ważnego punktu. Wbrew sformułowanym wcześnij zarzutom – Welcome to Wrexham to dobry serial, który wciąga i rozczula, i który wpisze się w kanon utworów skierowanych do romantyków futbolu rodem z Nicka Hornby’ego; lubiących opisywać piłkę nożną za pomocą skomplikowanych metafor.

Już po obejrzeniu pierwszych odcinków orientujemy się, że głównymi bohaterami nie są wcale McElhenney i Reynolds.

Oni oczywiście robią show, pokazują szalone oblicze – kto o zdrowych zmysłach kupuje zadłużony klub w półprofesjonalnej lidze po drugiej stronie globu – i zapraszają do świata futbolu. Momentalnie czujemy do nich sympatię. Jeśli jednak ktoś za bardzo się na nich skupi, poczuje nudę, bo przez większość czasu serial nie pokazuje celebrytów, tylko miasto, klub i kibiców.

Główny bohater jest zbiorowy. To społeczność Wrexham. Twórcy poznają nas z Kerry, niepełnosprawną kobietą, która po latach wolontariatu w Wrexham AFC dostaje od nowych właścicieli ofertę płatnej pracy. Musi się przełamać psychicznie, idzie za głosem serca i spełnia marzenia. Spotykamy Shawna – malarza, który kur*wsko nienawidzi swojej pracy i któremu piłka nożna daje swego rodzaju safe space. Do swojego pubu zaprasza nas Wayne, walczący z popandemicznym kryzysem. Serce może natomiast łamać opowieść Wintera, który po rozstaniu z partnerką rzadziej widuje wychowywanych w miłości do Wrexham AFC synów.

Wszystkie te historie nadawałby się na film fabularny, mogłyby stanowić wątki w nowych sezonach Teda Lasso. Wszystkie też czynią ten serial wyjątkowym; pokazują, jak ważna dla lokalnej społeczności jest drużyna Wrexham AFC. To największa zaleta Welcome to Wrexham.

Klub (nie)zwykły

To oglądanie bogów-celebrytów, którzy schodzą na ziemię i decydują się na interakcję ze śmiertelnikami, żeby uniknąć nudy – pisała VanArendonk. Według niej Wrexham nie różni się znacząco od innych projektów sportowych w Wielkiej Brytanii, w które zaangażowani są amerykańscy biznesmeni. I może mieć rację, ale to czyni ten serial jeszcze ciekawszym.

W końcu McElhenney to postać łącząca nie tylko cechy celebryty i Teda Lasso. W jego działaniach widać podobieństwo do… Todda Boehly’ego, amerykańskiego właściciela Chelsea, który przez pół roku wydał na transfery ponad 600 milionów funtów. Też zainwestował w klub, też potrzebował do tego bogatszych partnerów, a po przejęciu zespołu ściągnął do niego gwiazdy i zapowiedział rewolucję. Oczywiście trzeba zachowywać skalę – McElhenney płaci Paulowi Mullinowi 200 tysięcy funtów rocznie, a Boehly na Enzo Fernandeza wyłożył jednorazowo 107 milionów – jednak w gruncie rzeczy oba przypadki wiele łączy.

Oglądając rozwój Wrexham, decyzje podejmowane w globalnym futbolu stają się bardziej zrozumiałe; widzimy, w którą stronę podąża piłkarski światek i wszystko, co z nim związane. Mowa przede wszystkim o stawianiu na nowoczesny marketing (Wrexham podpisało umowę z TikTokiem), oferowanie kibicom inside'owych materiałów (bramkarz Wrexham Ben Foster grał z kamerą gopro na koszulce, a wrażenie z meczów przedstawiał na youtube'owych vlogach) czy szukaniu nowych źródeł dochodu i rozrywki. Boehly przekonywał do meczu gwiazd, McElhenney ogłosił, że jego zespół zagra w wakacyjnym turnieju siódemek.

Dalej to powtarzam. Im szybciej wprowadzimy regulacje, tym lepiej. Amerykańskie inwestycje w futbolu są realnym zagrożeniem. Oni po prostu tego nie czają. Myślą inaczej. I nie przestaną działać, dopóki nie dostaną tego, czego chcą! – panikował Gary Neville.

Jednak wbrew temu, co były piłkarz Manchesteru United a obecnie ekspert telewizyjny, myśli i czego sobie życzy, Amerykanie już teraz mają większy wpływ na brytyjski futbol niż jakakolwiek inna nacja. W tym momencie w ich rękach znajduje się 10 klubów Premier League: Arsenal, Aston Villa, Bournemouth, Chelsea, Crystal Palace, Fulham, Leeds, Liverpool, Manchester United i West Ham. A to pewnie nie koniec…

Najbliższa przyszłość futbolu na Wyspach będzie podyktowana właśnie przez biznesmenów zza oceanu. Zrozumienie ich myślenia, w którym pomaga nam Welcome to Wrexham, umożliwi zrozumienie sportowego biznesu przez najbliższe lata.

Piłka nożna to (nie) film

Losy Wrexham AFC potoczyły się w sposób tak filmowy, że chyba żaden reżyser na świecie lepiej by tego nie wymyślił. W pierwszym sezonie z Reynoldsem i McElhenney’em przeżyli gorzkie rozczarowanie, w drugim – do sukcesu zabrakło zaledwie kilku punktów. Trzeci wreszcie należał już do nich. Zbudowali silną drużynę, pokazali się od dobrej strony w Pucharze Anglii i wygrali mistrzostwo, zdobywając rekordowe 110 punktów w 45 meczach. Show jednak trwa. Kulisy sukcesu zobaczymy w nowym sezonie Welcome to Wrexham. Can't wait.

Oprócz tego amerykańscy właściciele zapowiedzili, że latem ich klub zagra towarzysko z Manchesterem United i Chelsea. Czym kolejny raz pokazali, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych i że ich świeże, amerykańskie spojrzenie jest zaletą, a nie wadą, jak przekonywał Gary Neville.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Jędrzej, choć częściej występuje jako Jj. Najlepiej opisuje go hasło: londyński sound, warszawski vibe. W Drugim Śniadaniu regularnie miesza polskie brzmienia z tym, co dzieje się na Wyspach, dorzucając również utwory z amerykańskiej nowej szkoły. Afrowave, drill, trap - słyszymy się!
Komentarze 0