Migos, Trippie Redd i Juice WRLD, czy może jednak Skepta, Octavian i Slowthai? Czy ziemie kolonizatorów stają się bardziej płodne od tych skolonizowanych?
To nie będzie obiektywny tekst. Poza faktami, na których będziemy bazować, ten artykuł będzie czystą spekulacją. Nie można bowiem jednoznacznie stwierdzić, czy rapowy ośrodek kiedykolwiek był ulokowany w jednym, konkretnym miejscu - dla każdego będzie to zupełnie inna lokalizacja. Fani trapu stwierdzą, że rapową Mekką jest Atlanta, dla fanów amerykańskiej ulicy będzie to Nowy Jork, a jeszcze inni stwierdzą, że miastem wydającym na świat najlepszych artystów jest Los Angeles. Bez wątpienia istnieją też ludzie, których muzyczny świat kręci się wokół lokalnej miejscowości w ekwadorskich Andach. Uznajmy jednak, że centralnym ośrodkiem muzycznym będzie kraj, wokół którego generuje się najwięcej hype’u i uwagi.
Z tak ogólną definicją możemy zatem przyjąć, że rapowe centrum prawie zawsze znajdowało się gdzieś między Nowym Jorkiem a Miastem Aniołów, zmieniając tylko swoje położenie o kilkaset kilometrów - z jednego miasta do drugiego. Taki stan rzeczy utrzymywał, i nadal się utrzymuje, od zarania hip-hopu. Coraz więcej wskazuje jednak na to, że wiodący prym na prawie całym świecie gatunek się decentralizuje. Powstają coraz liczniejsze ośrodki i ogniska nowych brzmień rozsiane po całym świecie. Z nich czerpią największe gwiazdy amerykańskiego przemysłu, szukając inspiracji w najodleglejszych nawet zakątkach. Zresztą żeby nie mówić o całym świecie - topowi obecnie polscy raperzy nierzadko pochodzą z mniejszych miast, jak Quebo, Szpaku czy Żabson.
Czy za jakiś czas transfer centrum rapowego zainteresowania ze Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii się dopełni? A w zasadzie - czy w ogóle się rozpoczął?
Z ryzykowną tezą o przeniesieniu rapowego środka ciężkości przez Ocean Atlantycki należałoby najpierw polemizować. Bo przecież hip-hop narodził się na brudnych ulicach Bronxu w Nowym Jorku. Spór odnośnie kolebki dotyczy jedynie konkretnej części dzielnicy - jedni twierdzą, że narodziny miały miejsce na południu, a inni, że na zachodzie Bronxu. Nie ulega jednak wątpliwości fakt, że to właśnie NYC od początków, a dla wielu aż po dziś dzień, jest centralnym punktem na rapowej mapie. To w końcu również miejsce narodzin i twórczego życia największych ksywek: Afrika Bambaataa, The Notorious B.I.G., Jay Z, Rakim, Nas, Wu-Tang Clan - spuścizna nowojorczyków jest nieoceniona. Lata 90., czyli rozkwit i rozpowszechnienie hip-hopu upłynęły pod znakiem konfliktu na linii wschodnie-zachodnie wybrzeże. Początki milenium to komercjalizacja muzyki, popularność i wpływowość 50 Centa. Później poszło już z górki: zaczęły się pojawiać coraz bardziej wyraziste gwiazdy, rap przestał być hermetycznym gatunkiem, a mariaże z popem weszły do porządku dziennego. Było Chicago, Atlanta, Houston, Miami, Filadelfia. Ale czy kiedykolwiek w centrum uwagi znalazł się Londyn?
Hip-hop na wyspy dotarł wraz z karaibskimi imigrantami, którzy jednak kulturę trzymali jedynie dla siebie, w niedostępnych enklawach. Pierwszym legalnym rapowym wydawnictwem w Wielkiej Brytanii było Christmas Rapping od Dizzy’ego Heightsa z 1982 roku. Okołogatunkowe próby miały jednak miejsce nieco wcześniej - na przykład za pośrednictwem zespołu The Clash, który na albumie Sandinista! korzystał z przeróżnych wpływów muzycznych. Pierwszym wykonawcą, któremu udało się spopularyzować rap na Wyspach był jednak Malcolm McLaren ze swoim nagraniem Buffalo Gals (korzystającego z często wykorzystywanego w rapie schematu anaforycznego, zaczerpniętego z tego nagrania z 1941 roku).
Od tamtego czasu maszynka sama zaczęła się nakręcać: hip-hop stał się kulturą buntu - alternatywą dla punkowych zrywów; londyńskie metro zaczęło przypominać ściany brooklyńskich budynków, pokrywając się w dużej części chałupniczym graffiti; pojawiało się coraz więcej raperów, a pierwszym, który odniósł komercyjny sukces, był Derek B. Rap z Wielkiej Brytanii był osobliwy, między innymi ze względu na akcent angielskich wykonawców. Hip-hop zaczął żyć w UK własnym życiem, cały czas patrząc kątem oka na prekursorów za oceanem, ale tworząc przeróżne połączenia, które w Stanach nie zyskały popularności. Bardzo mocno rozwinął się hip-hop elektroniczny, ale i UK garage, drum and bass, czy dancehall. Z połączenia wszystkich tych odnóg powstał grime - wiodący dziś w Królestwie sub-gatunek.
Grime, jako gatunek łączący w sobie elementy rapu, muzyki elektronicznej, jungle i wielu innych, zaczął się wyłaniać wraz z początkami nowego milenium. Za prekursorów grime’u uznaje się czterech artystów: Dizzee’ego Rascala, Wileya, Kano i Lethal Bizzle’a. Ten pierwszy, po swoim debiutanckim albumie z 2003, zaledwie rok później zgarnął statuetkę Mercury Prize, przyznawaną najważniejszym muzykom z Anglii, bez podziału na gatunk. Poza oczywistym ośrodkiem grime’owym, jakim jest Londyn, styl rozwijał się także bardzo prężnie w Birmingham. To te dwa miasta pozostają obecnie głównymi ogniskami rozwoju brytyjskiego rapu. Przez długie lata grime pozostawał jednak zjawiskiem bardzo lokalnym, nie wychylając się zbytnio poza granice UK. Pierwsze kroki w kierunki Stanów zostały poczynione wraz z podpisaniem Lady Sovereign do Roc-A-Fella Records, a później sukces odniósł po raz kolejny Dizzee Rascal, tym razem z albumem Maths + English. Najlepsze czasy miały jednak nadejść, a wszystko dzięki poszczególnym popularyzatorom i miłośnikom brytyjskiej muzyki.
Tytuł tego wpisu powinniście przeczytać głosem Soulja Boy’a, który w charakterystyczny sobie sposób skwitował zarzuty, jakoby miał kopiować cokolwiek od kanadyjskiej gwiazdy. Twórcy Crank That do fejmu Drake’a brakuje jednak zbyt wiele, żeby jego słowa miały jakiekolwiek znaczenie w zderzeniu z szeptem Aubreya. To właśnie autor Scorpiona przyczynił się w bardzo dużym stopniu do aktualnej popularności brytyjskiej sceny rapowej w Stanach i poza nimi. To w końcu obecnie największa gwiazda wywodząca się z hip-hopu - liczby, które stoją za jego nazwiskiem są wręcz niewyobrażalne, a jego zasięg - niebotyczny. Kiedy po premierze swojego debiutanckiego albumu Thank Me Later wybrał się w trasę po UK, najprawdopodobniej załapał brytyjskiego bakcyla. Angielskie media huczały od wiadomości: Drake kupił cztery książki o Kubusiu Puchatku; Drake’owi smakowało jedzenie w Wolseley; Drake był na meczu Chelsea; Drake inspiruje się Pajęczyną Szarloty. Niedługo później na Take Care pojawił się londyńczyk Jamie XX. Na Nothing Was The Same - Sampha i Hudson Mohawke; Views - Kyla; More Life - Giggs, Jorja Smith, Sampha, Skepta. W międzyczasie Drake wyskakiwał na scenę podczas koncertów Section Boyz, a na More Life przeszedł samego siebie, inkorporując brytyjskie akcenty do muzyki, słownictwa i akcentów. Czy to się komuś podoba, czy nie - Drake jest jednym z największych i najbardziej wpływowych popularyzatorów artystów z UK.
Skepta jest aktywnym nawijaczem już od 2003 roku, jednak sporą rozpoznawalność zaczął zdobywać w Wielkiej Brytanii dopiero w okolicach swojego drugiego albumu Microphone Champion. Był gwiazdą grime'u, ale... gwiazdą popkultury stał się jednak dopiero w 2016, kiedy to światło dzienne ujrzał krążek Konnichiwa z hitami It Ain’t Safe, Man, Shutdown i That’s Not Me. Pyknęło. Licznik wyświetleń na YouTube zaczął wykręcać niespotykane dotychczas liczby, a rok później Skepta grał już koncert na Coachelli. Teraz jest jednym z najgorętszych nazwisk na ogólnoświatowej scenie rapowej i bez wątpienia przetarł szlaki pozostałym artystom hip-hopowym z Wielkiej Brytanii. No ale właśnie - jakim i czy jest w ogóle o czym mówić?
Wielka Brytania nie jest domem tylko dla rapowych wykonawców. Gigantyczne nazwiska pochodzące z wysp to także artyści popowi, piosenkarze, producenci muzyki elektronicznej, którzy małymi kroczkami, albo w mgnieniu oka, zdobywają światowe rynki muzyczne. Nie będziemy tu przywoływać banalnych przykładów Eda Sheerana czy Sama Smitha. Nieco innym, bardziej niuansowym case'em, jest choćby Jorja Smith, która podbiła serca wrażliwych na spokojne, emocjonalne R&B. Jest także gwiazda wielkiego formatu - Dua Lipa, która w zaledwie parę lat stała się jedną z najbardziej pożądanych artystek na świecie. Mura Masa i cała masa innych angielskich producentów robiących furorę dookoła świata to następny przykład. Odnosimy wrażenie, że nagromadzenie brytyjskich wykonawców w porównaniu do tych amerykańskich, staje się powoli przytłaczająca (mówimy oczywiście o newcomersach). A jak to wygląda w rapie?
Ostatnimi czasy obserwujemy swego rodzaju jakościową przepaść jeśli chodzi o nowe nazwiska w rapowym światku. Co oferuje nam USA? Blueface czy YNW Melly? No nie. Tworzenie viralowych przebojów to jedno, a zachwycanie odbiorców to już zupełnie inna kwestia. Co innego ludzie z UK. O Octavianie pisaliśmy, że niedługo będzie go słuchał cały świat, a o Slowthaiu, że zdominuje 2019 rok. I naprawdę tak myślimy. Dodatkowo obu nawijaczy będziecie mieli okazję zobaczyć podczas OFF Festivalu w Katowicach - warto skorzystać z tej okazji.
Czy zatem jesteśmy świadkami swoistego transferu rapowego ośrodka ze Stanów do Wielkiej Brytanii? Na pewno angielskie ziemie rodzą coraz więcej artystów, którzy swoją odmiennością od głównego nurtu i panujących trendów przyciągają potencjalnych słuchaczy. Dodatkowo brytyjska scena niewątpliwie jest w gazie, o czym świadczy popularność popowych gwiazd, a także rapowych weteranów. Powoli światowy rynek skłania się ku Wyspom i promuje muzyków właśnie stamtąd. I nie ma co się łamać - Ameryczka zawsze pozostanie mocną sceną i nigdy nie straci na znaczeniu, ale wyczuwalny jest pewien przesyt proponowaną nam treścią. Zjednoczone Królestwo jest swego rodzaju ucieczką i wytchnieniem od powtarzanych schematów i wyścigiem po wyświetlenia. God save the Queen!