Dycha: 10 albumów, które w 2022 roku kończą 10 lat i są 10/10. Albo prawie

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Frank Ocean
Monty Brinton/CBS via Getty Images

Rocznicowa karuzela nie przestaje kręcić się na najwyższych obrotach. Nawet randomowy rzut oka na kalendarium w tym momencie pozwala wychwycić okrągłą dekadę z Habits & Contradictions, a Schoolboy Q zaledwie otwiera stawkę w tym względzie. Bo 2012 rok był dla muzyki popularnej wspaniały i nie mamy zamiaru pozwolić o tym zapomnieć.

Future zrobił Pluto, El-P zrobił Cancer 4 Cure. Pod koniec marca wychodziło Kill for Love od Chromatics, pod koniec września Until the Quiet Comes Flying Lotusa, niedługo później debiut Maca DeMarco. A poziom był wówczas na na tyle wysoki, że akurat o żadnym z tych wydawnictw nie rozwodzimy się w zestawieniu albumów z dziesięcioleciem premiery w perspektywie najbliższych miesięcy.

Swoją drogą – robi się z tego tradycja. Analogiczny materiał przygotowywaliśmy rok temu, uwzględniając m.in. nostalgia, ULTRA, Section.80 i Take Care.

1
Grimes – „Visions” (31 stycznia)

Zanim Grimes zapracowała na miano voice of Silicon Fascist Privilege (Zola Jesus®) – patrzyła w przyszłość popu, odwołując się równocześnie do jego chwalebnej tradycji. Tej 80sowej i tej wpisanej w katalog wytwórni 4A, nakładem której ukazało się zarówno Visions, jak i późniejsze – Art Angels oraz Miss Anthropocene. No i Oblivion to jeden z hymnów dekady.

2
Death Grips – „The Money Store” (24 kwietnia)

Samo to, że tak radykalna działalność zafunkcjonowała – przynajmniej częściowo – w powszechnej świadomości, a na całego w memosferze – świadczy o sile środków wyrazu Death Grips. W ich chaosie, wściekłości i brudzie z tamtego okresu była metoda, która okazała się na tyle odświeżająca, że nadal reagujemy na The Money Store w taki sposób. Jeden z najważniejszych debiutów rapowych ever i jedno z najważniejszych wydawnictw eksperymentalnych w obrębie całego nurtu, a przy tym rzecz, pod którą mógłby podpisać się Harmony Korine.

3
Beach House – „Bloom” (15 maja)

W kategoriach misji niewykonalnej można było postrzegać dopisanie nowych wątków do kilkudziesięcioletniego kanonu dream popu; wykonanie czegoś ponadprogramowego z eterycznych wokali, ulotnych melodii, przestrzennych aranżacji i spokojnych temp. Akurat pionierstwo to raczej nigdy nie była najmocniejsza strona duetu z Baltimore, ale nawet na poziomie debiutu (2006) dało się wyczuć, że Victoria i Alex mają wszystko, żeby wyrosnąć ponad rzesze copycatów; szósty zmysł kompozycyjny i kunszt w kreacji atmosfery. I sześć lat później wprowadzali już swoje brzmienie do pierwszej dziesiątki Billboard 200. Etap Teen Dream/Bloom to najlepsze, co wydarzyło się dla subgatunku po Cocteau Twins.

4
Killer Mike – „R.A.P. Music” (15 maja)

Pierwsze Run the Jewels wyszło w 2013 roku, ale saga rozpoczęła się wcześniej. Kiedy El-P wyprodukował dla Killer Mike'a całe R.A.P. Music, a potem ugościł go w Tougher Colder Killer z Cancer 4 Cure. Pytaniem granicznym jest kwestia przewagi jednego z tych tytułów nad drugim (albo na odwrót), ale oba solowe wydawnictwa to nadal szczytowe osiągnięcia z uniwersum RTJ.

5
Fiona Apple – „The Idler Wheel...” (19 czerwca)

Amerykańska pieśniarka i outsiderka dwa lata temu za sprawą albumu Fetch the Bolt Cutters wykręciła pierwszą dziesiątkę na Pitchforku od czasu My Beautiful Dark Twisted Fantasy. Spuentowała w ten sposób ćwierć wieku artystycznej drogi. Niezwykłej o tyle, że prowadzącej od mainstreamowego sukcesu w postaci wielokrotnej platyny za debiutanckie Tidal do statusu tytanki piosenki autorskiej – jak Bob Dylan albo Tom Waits. Ale jeszcze lepsza niż na ostatnim wydawnictwie była na tym wcześniejszym, The Idler Wheel Is Wiser Than the Driver of the Screw and Whipping Cords Will Serve You More Than Ropes Will Ever Do.

6
Frank Ocean – „channel ORANGE” (10 lipca)

Nie miał dwudziestu pięciu lat, gdy zamienił – zrujnowany przez Huragan Katrina – Nowy Orlean na Los Angeles, dołączył do Odd Future, zdobył kontrakt w Def Jam i złożył obietnicę wielkości na Nostalgia, Ultra. Stała się ona ciałem wraz z premierą channel ORANGE, gdzie wjechał jak Stevie Wonder, ale... dysponujący barwnym backgroundem kulturowym hiphopowego kolektywu pod przewodnictwem Tylera, The Creatora. I zupełnie osobną wrażliwością. Reszta jest historią; pisaną przez superbohatera R&B, który niezmiennie pozostaje w cieniu.

7
Swans – „The Seer” (28 sierpnia)

Wielkie mecyje zrobiono z ewakuacji bloku na Bemowie przez koncert Maty, ale blisko dekadę wcześniej całe Osiedle Paderewskiego w Katowicach drżało, gdy prapremierę The Seer na progu bólu zrobili Swans. Trzydzieści lat w radykalnej awangardzie zajęło Michaelowi Girze doprowadzenie muzyki rockowej do ściany. Ale już pomijając fakt, że sam ścianę dźwięku stawia tutaj nie raz – na przestrzeni dwóch godzin wykańczającego rajdu dowozi też piosenki. A skoro na Apple TV+ trafia właśnie The Tragedy of Macbeth, trzeba przypomnieć jaką potęgą było Lunacy w trailerze wcześniejszej ekranizacji Szekspira.

8
Grizzly Bear – „Shields” (18 września)

Ile było takich przypadków na dystansie ostatnich dwóch dekad, gdy indierockowy zespół przebił się do masowej świadomości? A barokowi niezalowcy i pogrobowcy Beach Boysów mieli po Veckatimest światowy przebój, który trafił do reklamy Peugota (Two Weeks), a do tego Jaya-Z z Beyoncé i Solange na koncercie w Nowym Jorku. Niedługo później zaszyli się jednak w teksańskiej Marfie, a następnie w rodzinnym domu jednego z muzyków na półwyspie Cape Cod, gdzie przygotowali materiał, który pozwolił im przeskoczyć wysoko zawieszoną poprzeczkę. Bo Shields to jeden z najbogatszych melodycznie i aranżacyjnie krążków w historii muzyki – powiedzmy – rockowej. Zamykające Sun In Your Eyes ucina wszelką polemikę w tej kwestii.

9
Tame Impala – „Lonerism” (5 października)

Zanim o Kevina Parkera upomnieli się Kanye West i Travis Scott – on prowadził na Antypodach obiecujący zespół, czerpiący garściami z psychodelii przełomu lat 60. i 70. Jego Tame Impala mogła skończyć jak całe mnóstwo pieszczoszków Pitchforka, a jednak rozrosła się do niesłychanych rozmiarów. I ten proces rozpoczął się właśnie na Lonerism, choć materiałem bardziej nowatorskim i bestsellerem z wyższej półki jest późniejsze Currents. To wszystko niuanse. Najważniejsze, że choć nie wydarzył się dotąd zapowiadany w nieskończoność renesans gitar, wydarzyła się Tame Impala.

10
Kendrick Lamar – „Good Kid, M.A.A.D City” (22 października)

W zaktualizowanym zestawieniu 500 najważniejszych albumów wszech czasów redakcji Rolling Stone – debiut Kendricka w majorsie uplasował się na początku drugiej setki. Ale wyższa lokata to wyłącznie kwestia jednego czy drugiego update'u. Dla pokolenia chłonącego hip-hop w latach dwutysięcznych Good Kid, M.A.A.D City jest domyślnym klasykiem. I niby wszystko zostało powiedziane na ten temat, ale wciąż szokuje tempo w jakim Kendrick pokonał trasę od statusu obiecującego newcomera (nawet trochę w cieniu Schoolboya) do koronowania na króla West Coastu przez Dr. Dre, Snoop Dogga i The Game'a.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.