Czy od ponad ćwierci wieku punktem odniesienia dla jego kolejnych dokonań wciąż pozostaje legendarny Illmatic? Nasir Jones to wyjątkowo ciekawy przypadek. Mamy pretekst, żeby się nad nim pochylić - od piątku możemy już słuchać jego King's Disease II, następcę nagrodzonej Grammy części pierwszej.
Niemal rok po King’s Disease Nas wypuścił sequel tego świetnie przyjętego albumu. Zeszłoroczne wydawnictwo było uznawane za powrót do formy, King’s Disease 2 raczej nie powtórzy tego sukcesu, choć to wciąż bardzo porządna propozycja. Ale pozycja Nasa, powiązanego najmocniej z jedną, konkretną epoką w dziejach hip-hopu, jest bardzo interesująca. Nie ma tego kulturowego znaczenia, co swój dawny rywal, Jay-Z, który wykracza poza jedną erę i stylistykę, a nawet poza sam hip-hop. Nie jest kameleonem w rodzaju Kanye Westa. W jakimś sensie został zamknięty w wyobrażeniu o Złotej Erze hip-hopu, żyje w cieniu Illmatic, jednej z najlepszych i najważniejszych płyt w historii rapu. Ale obie części King’s Disease (a szczególnie ta nowsza) pokazują, że chce być elementem współczesności. Czy ma na to szanse?
Złośliwi mogą powiedzieć, że jest sam sobie winien, bo nie nagrał niczego lepszego niż Illmatic. Jest w tym ziarno prawdy, choć to odrobinę niesprawiedliwe postawienie sprawy. Na rzecz sukcesu Illmatic pracowały nie tylko umiejętności i talent Nasa, ale także korzystny kontekst epoki, w jakim ta płyta się pojawiła. Opus magnum rapera nie tylko zgadzało się z duchem czasów, ale go definiowało, to soundtrack do niebezpiecznych działań ulicznych i miejskiej alienacji. It Was Written był jeszcze większym sukcesem komercyjnym i naprawdę dobrym albumem, a z perspektywy czasu można ocenić, że nie było to wydawnictwo wyraźnie słabsze od Illmatic. Nasir Jones był w formie, wciąż głodny kolejnych artystycznych szczytów. Problem pojawił się przy okazji kolejnych albumów, z których wiele grzęzło w porządnej, ale jednak rutynie. I Am…, Nastradamus, God’s Son, Street’s Disciple, czy debiut w szeregach Def Jam - Hip Hop’s Dead mają lepsze i gorsze momenty, ale całościowo trudno je uznać za równe legendzie pierwszych dwóch albumów. Wyjątkiem jest Stillmatic, ale tutaj Nas wskrzesił wiele tematów i okrasił je klimatem znanym z debiutu - zabieg tyle prosty, ile bardzo skuteczny.
Nowojorski raper nie miał sobie równych, jeśli chodzi o uliczną eschatologię, ale czym bliżej naszych czasów, tym częściej gubił się w moralizatorstwie, a nawet osobistych porachunkach z ex czy dzikich teoriach spiskowych. Co ciekawe, był antyszczepionkowcem zanim to stało się modne. A parent hates to watch his baby’s face / Takin’ his first immunization shots, but this is great / The child’s introduction to suffering and pain / Understands without words / Nothin’ is explained or rushed to the brain / Lookin’ up at his parents’ face / Like, ‘I thought you would protect me from this scary place?/Why’d you let them inject me? / Who’s gonna know how these side effects is gonna affect me? - nawija w Everything z wyprodukowanego w całości przez Kanyego Westa albumu NASIR z 2018 roku. Przytaczamy tu tak duży fragment, bo świetnie obrazuje problem z twórczością Nasa na albumach wydawanych po 2000 roku. To wciąż artysta o umiejętności tworzenia niesamowicie plastycznych zwrotek, ale często ten skill jest zaprzęgany w małostkowe potyczki i tanie moralizatorstwo. Co dla gościa o takiej pozycji, cieszącego się niemal powszechnym szacunkiem, jest co najmniej problematyczne. Słowo niemal jest tu kluczowe - w 2018 roku jego była żona, Kelis, otworzyła się na temat fizycznej i psychicznej przemocy, jakiej doznała ze strony rapera. Nas zaprzeczył temu na Instagramie, ale ziarno wątpliwości zostało posiano, a rysa z diamentowej legendy nie zejdzie już nigdy. To o tyle rozczarowujące, że raper zawsze jawił się jako sumienie hip-hopu, jeden z ojców świadomej, a nawet filozoficznej odnogi tego gatunku. Kwestia wiarygodności jest tu kluczowa. a ta została mocno nadszarpnięta.
Z twórczości Nasa w XXI wieku najlepiej bronią się pozycje, w których ogrywa swoje najmocniejsze strony i rzeczywiście mówi ważne rzeczy. Untitled, naładowany polityką rasową krążek z 2008 roku (pierwotny tytuł to Nig*er), robił wrażenie nie tylko okładką z wybatożonymi plecami rapera, ale tematyką i sposobem, w jaki ją podejmował. Również na King’s Disease głos Nasa jest przekonywujący, a treści dalekie od hip-hopowego, odklejonego boomersa, który nie rozumie współczesności (ekhem, Royce Da 5’9). Nowojorska legenda wróciła po niezbyt udanej współpracy z Kanye Westem - NASIR ma potencjał, ale na koniec jest lekkim zawodem, niekoniecznie z winy rapera. Trudno także pominąć kilka problematycznych wersów, jak ten przytoczony wyżej. Obie części King’s Disease to próba wklejenia się we współczesność, która powiodła się zdecydowanie lepiej niż Life’s Good. I nawet nie chodzi o to, że pojawiły się tutaj bardziej nowoczesne bity. Nas rozumie swoje mocne strony, pogodził się ze swoją pozycją i z tego swobodnego miejsca tworzy, będąc wciąż ważnym głosem hip-hopowej kultury. Czy wyjdzie z cienia Illmatic? Raczej nie, bo to legenda większa od niego samego, ale taki pomnik za plecami to teraz bardziej wsparcie, niż problem.