Ci, którzy mówią, że na Podlasiu jest drugą osobą po Zenonie Martyniuku, nie doceniają Cezarego Kuleszy. Przecież nie byłoby ani Zenka, ani “Boysów”, ani wszystkich innych zespołów granych na polskich weselach i dożynkach, gdyby nie było Cezarego Kuleszy. Ale Cezarego Kuleszy nie byłoby, gdyby nie “Kolba”, dawny bokser i białostocki handlarz złotem. “Czaruś, ty wiesz, że jak zaczynałeś z tymi dyskotekami, to było na ciebie zlecenie?”
Gdyby nie “Kolba”, dawny bokser i białostocki handlarz złotem, prezesem PZPN mógłby dziś być ktoś inny. “Czaruś, ty wiesz, że jak zaczynałeś z tymi dyskotekami, to było na ciebie zlecenie? Słuchaj no, ja ci miałem dawno powiedzieć, że chcieli cię odj...ć, wiesz, ekipa była, miałem cię przewieźć w bagażniku, do lasu i w łeb, nawet policja była w to zamieszana. Jak się dowiedziałem, to pomyślałem: no pojadą, połamią Czarka, a policja by im tylko pomogła. No postawiłem się, nie zgodziłem. Tak że wiesz, nie byłoby cię dzisiaj...”. Na uwagę przysłuchującego się rozmowie Marcina Kąckiego, dziennikarza “Gazety Wyborczej”, który akurat przeprowadzał wywiad z Cezarym Kuleszą, że ma dług u kolegi, nowo wybrany szef polskiej piłki, rzucił tylko: - Nie no, dajmy spokój, to było dwadzieścia lat temu. Książka Kąckiego “Białystok. Biała siła, czarna pamięć” daje pełniejszy obraz tego, jak zawrotną karierę zrobił dawny właściciel baru z piwem w Kuleszach Kościelnych. Nowy prezes PZPN.
FINALISTA “GARY”
W piłkarskim środowisku funkcjonuje jako działacz od trzynastu lat. Wcześniej był piłkarzem. Choć jego poprzednicy na prezesowskim stołku pewnie by się na to określenie obrazili. Jako jedyny prezes PZPN-u w XXI wieku nie miał nigdy styczności ze strefą medalową mundiali. Ani nie strzelił gola w meczu o trzecie miejsce, jak Grzegorz Lato, ani nie zaciągnął drużyny do półfinału, jak Zbigniew Boniek, ani nawet nie był sędzią liniowym podczas finału, jak Michał Listkiewicz. Zakończył karierę w wieku 27 lat, rozegrawszy czternaście meczów w ekstraklasie w barwach Jagiellonii Białystok. Największy sukces to wejście z ławki w finale Pucharu Polski w 1989 roku za Jarosława Michalewicza w przegranym 2:5 meczu z Legią. Był ofensywnym pomocnikiem lub napastnikiem. Miał ksywkę “Gary”. Ponoć od Linekera.
PRZELEW ZZA OCEANU
Na podwórku musiał się wyróżniać, skoro zdołał dotrzeć do najwyższej ligi, mimo że treningi w klubie zaczął dopiero jako 18-latek. Wcześniej nie zgadzał się na nie ojciec, dyrektor szkoły w Kuleszach Kościelnych. Młody Kulesza odwiedzał go, gdy wyjechał za pracą do Stanów Zjednoczonych. Później dołączyła też do niego matka. Za oceanem musiało im się powieść. Jak opisywał Kącki, gdy skarbówka w 2000 roku zainteresowała się przelewem na milion dolarów, który wpłynął na konto jednego z jego przedsiębiorstw, Kulesza tłumaczył się, że to pożyczka od pracującej fizycznie matki. Skończyło się jedynie na konieczności zapłacenia podatku od pożyczek.
"OJCIEC CHRZESTNY"
Przy futbolu nie został długo. W 1991 roku wyjechał do III ligi belgijskiej. Grał w rezerwach Jagiellonii, MZKS-ie Wasilków, Mławiance, Olimpii Zambrów i Supraślance Supraśl. Ale w tym ostatnim klubie piłka była już bardziej jego hobby niż pomysłem na życie. Zmysł biznesowy miał zawsze. Pierwszy był bar z piwem w Kuleszach Kościelnych. Ale to dopiero pieniądze z disco-polo pozwoliły mu w 2008 roku zostać współwłaścicielem podupadającej Jagiellonii, dwa lata później jej prezesem, a po przeprowadzeniu jej przez najlepszą dekadę w historii klubu, szefem całej polskiej piłki. Gdy spyta się tych ludzi ze środowiska, którzy są mu przychylni albo przynajmniej neutralni, padają przymiotniki “skuteczny” i “konkretny”. Podkreśla się, że potrafi zjednywać sobie ludzi. Gdy spyta się tych, którym zalazł za skórę, używają epitetów “bezwzględny” i “pamiętliwy”. I porównań do Dona Corleone.
ŻELAZNY UŚCISK
Środowisko piłkarskie kojarzy oczywiście, że Kulesza to “ten od disco polo”, ale to określenie nie oddaje skali jego wpływów w tym świecie. W niektórych publikacjach medialnych nazywa się go drugą osobą na Podlasiu po Zenonie Martyniuku, jednak wydaje się to niedoszacowaniem wpływów Kuleszy. Bo to przecież on wypromował discopolową gwiazdę, a nie odwrotnie. “Jesteś szalona”, “Przez twe oczy zielone” (ponoć jego ulubiona piosenka) i wszystkie inne dźwięki polskich wesel i dożynek, to wszystko utwory, w których kiedyś usłyszał potencjał na hity, napisane przez artystów, do których kiedyś wyciągnął rękę. Choć czasem — jak napisał “Newsweek” - pomocna dłoń zamieniała się w żelazny uścisk.
KRÓL DISCOPOLO
Kulesza nie był pierwszym królem tego rynku. Najpierw był Sławomir Skręta i jego wytwórnia Blue Star. Green Star, zakładana przez Kuleszę wraz z braćmi, nawet w nazwie nawiązuje do ówczesnego potentata. Wkrótce obecny prezes PZPN firmę prowadził już sam, a zajęło mu kilka lat, by kontrolować cały polski rynek discopolo. “Jeśli jakiś klub nie należał do Kuleszy, to był od niego zależny, bo Kulesza był właścicielem wszystkich znanych na Podlasiu zespołów. Kupował prawa do utworów, łącznie z nazwą kapeli. Żaden bez jego wiedzy nie mógł wyjść na scenę. Decydował, gdzie grają, za ile i dla kogo. Jeśli chciał ukarać klub, który do niego nie należał, to zespoły tam nie jechały. Jeśli klub chciał się dogadać, płacił Kuleszy abonament za wypożyczenie zespołu” - opisuje w książce Kącki.
OCALONE SCORPIO
Lata 90. to jednak nie tylko złota era disco polo, lecz także szczytowy czas wpływów mafii z Pruszkowa i Wołomina. Właściciele dyskotek nie mogli tak po prostu prowadzić sobie biznesu. Jakoś musieli się dogadać albo klub zupełnie przypadkowo płonął. Kluby Kuleszy, w tym największy, “Scorpio” w miejscowości Wnory Wiechy, nie płonęły. “By ratować swoje dyskoteki, dogadał się z mafią wołomińską. Muzycy stali się wtedy częstymi bywalcami sądów i prokuratur, by zeznawać po każdej podłożonej bombie, z których żadna na szczęście nie wybuchła […]. Jeden z prokuratorów białostockich przyznaje mi, że w latach 90. sam Kulesza bez żadnej żenady zwalczał dyskoteki, ale kartotekę kryminalną ma czystą” - można przeczytać w książce opublikowanej przez Wydawnictwo Czarne.
ZA RĘKĘ Z LEPPEREM
Kluby dały mu nie tylko pieniądze, ale też wpływy. Nie pchał się na afisz, wolał pozostawać w cieniu, lecz i tak z czasem stał się gwiazdą. Nie tylko lokalną. Andrzeja Leppera obwoził po swoich dyskotekach, z zewnątrz przypominających nierzadko stodoły, by ułatwić mu bliski dostęp do potencjalnego elektoratu. Jeden z zespołów współpracujących z Kuleszą, napisał partyjny hymn “Samoobrony”. To wszystko w czasach, które sam Kulesza odcina dziś w wywiadach grubą kreską, mówiąc, że “to było dwadzieścia lat temu”. W środowisku piłkarskim też krążą o nim historie z tamtych czasów. Ale do źródeł majątku nikt mu nie zagląda. Jest raczej oceniany za to, co zrobił w piłce. Choć przytaczana przez Kąckiego wypowiedź Marcina Siegieńczuka, muzyka discopolowego, dość mocno przypomina te, które można usłyszeć w świecie futbolu: “facet o silnej osobowości i dyktatorskich zapędach”.
KONTROLOWANY “GROSIK”
Kulesza nie lubi, gdy robi się z niego króla Białegostoku i człowieka, bez którego wiedzy nic pomiędzy Łomżą a wschodnią granicą kraju się w futbolu i w muzyce nie dzieje. A jednak są tacy, którzy mogą sądzić, że to prawda. Kamil Grosicki, którego Kulesza traktował jak syna, opowiadał kiedyś w “Przeglądzie Sportowym”, jak wybrał się do pobliskiego kiosku po prezerwatywy. Po dziesięciu minutach odebrał od Kuleszy telefon z pytaniem: “Kamil, po co ci te prezerwatywy?”. - Wiadomo po co, ale skąd on wiedział?! - dziwił się piłkarz, którego ludzie Kuleszy wyciągali często za uszy z kasyna. Prezes prowadził go twardą ręką, ale gdy po kolejnych ekscesach Michał Probierz chciał się go pozbyć, Kulesza się na to nie zgodził. Wyszło na jego, bo w dużej mierze uratował mu karierę. W nagrodę później na jego weselu zagrał zespół “Boys”. A podczas zabawy prezes Jagiellonii połączył oba światy. Był pod takim wrażeniem poznanego tam Tomasza Hajty, że zatrudnił go w swoim klubie.
SZEROKIE MACKI
Nie tylko anegdoty o jego wszędobylskości dają poczucie jego sięgających w różne miejsca macek. Jego kuzynka jest żoną prezydenta Białegostoku Tadeusza Truskolaskiego. Według informacji, do których dotarł Kącki, NIK wykazała, że ponad 60% środków na promocję Białegostoku wydawanych jest na sport. Lwia część przypada Jagiellonii (dane z 2015 roku). Sławomir Kopczewski, prawa ręka Kuleszy i szef akademii białostockiego klubu, jest jednocześnie prezesem Podlaskiego Związku Piłki Nożnej. Wielomilionową dotację na rozwój turystyki w regionie dostał akurat prowadzony przez niego motel i dyskoteka w Jeżewie Starym. Nie tylko był głównym mózgiem najważniejszego klubu w regionie i właścicielem połowy discopolowego rynku, ale też posiadaczem niezliczonej liczby gruntów, kamienic, galerii handlowych, pawilonów, czy siłowni. Kącki w 2015 twierdził, że roczny dochód Kuleszy to około pięciu milionów złotych. Przychody kilkadziesiąt.
PREZESOWSKI PATERNALIZM
Podobno nie ma pasji. Nie uprawia sportów. Disco polo też nie słucha nałogowo. Lubi imprezy, ale w zamkniętym gronie. Ze wspólnikami albo piłkarzami ze swojego pokolenia. “Jest opanowany, raczej małomówny, ale zdarza mu się wpaść w furię” - można o nim przeczytać. O tych imprezach w zamkniętym gronie krążą legendy. Bogusław Leśnodorski opowiadał kiedyś, że nigdy nie wypił w życiu tak dużo, jak podczas negocjowania z Kuleszą, który akurat otwierał nowy hotel, transferu Michała Pazdana do Legii. Na zgrupowaniach reprezentacji, na których pojawiał się z ramienia PZPN, miało też bywać zdaniem portalu weszlo.com podobnie. Zazwyczaj jest spokojniej, ale gości potrafi przyjąć. Podpisując kontrakty z nowymi piłkarzami, zdarza mu się błyskawicznie skrócić tradycyjny biznesowy dystans. Nie tylko obwoził nowego zawodnika wraz z agentem po Białymstoku, pokazując mu najważniejsze miejsca, ale też bywało, że zapraszał go na obiad, przy którym obecna była jego żona, była modelka, którą poznał podczas kręcenia discopolowego teledysku, oraz teść. Zna psychikę piłkarzy i lubi im pomagać. Z niektórymi jeździł nawet, by szukać mebli do mieszkania.
WRÓG AGENTÓW
Gdy ktoś jest w jego łaskach, ma się więc z nim dobrze. Ale Kulesza ma też inne oblicze. Nie cierpi sędziów piłkarskich i agentów, o których mówił, że to pijawki i największe zło polskiej piłki. Niektórych zdarzyło mu się wyprosić ze stadionu. Kiedy tylko może, woli negocjować bez nich. Młodym piłkarzom Jagiellonii poleca się współpracę z Mariuszem Kuleszą, kuzynem prezesa, na co dzień przebywającym w Stanach Zjednoczonych. Co oczywiste, nie zawsze obecnym przy negocjacjach kontraktowych. Wielu agentów wspomina o rozmowach z pozycji siły, z zachętami, by zawodnicy podpisali to, co zostało im podstawione. Czasem kończyło się to jak w przypadku Przemysława Trytki, Filipa Modelskiego czy Mateusza Piątkowskiego, zsyłkami do “Klubu Kokosa”. Czasem telefonami do klubów zainteresowanych pozyskaniem któregoś z graczy Jagiellonii, by zniechęcić je do piłkarza.
KULESZING ZAMIAST SKAUTINGU
Zdaniem Kąckiego, Kulesza ceni lojalność i jest stały w uczuciach biznesowych. Ma tę samą księgową od 25 lat. Nie można mu odmówić intuicji. “Choć skończył tylko technikum przemysłu spożywczego w Białymstoku, gdzie mieszkał w internacie i nie zna pojęć ekononomicznych, ponoć bardzo szybko czyta gdzie ryzyko, zysk, a gdzie koszty.” W klubie było podobnie. W Jagiellonii uchodził za jedynego udziałowca, który zna się na piłce, choć przecież tylko ją liznął i był samoukiem. Na Podlasiu przez lata śmiano się, że klub nie ma skautingu, bo ma kuleszing. Prezes, który nie pobierał wynagrodzenia za pracę na tym stanowisku, zawodników i trenerów wybierał sam. Patrząc na suche fakty: Puchar Polski, dwa wicemistrzostwa, brązowy medal, Superpuchar, sprzedaż zawodników za osiemnaście milionów euro, z czego czterech wychowanków i kilku odrzuconych gdzie indziej, można go uznać za Midasa. Ale taka narracja obowiązywała głównie w czasach, gdy w klubie pracował Probierz. Bez niego Kulesza radził sobie znacznie słabiej. Choć paradoksalnie to samo można powiedzieć o Probierzu bez Kuleszy, co sugeruje, że wpływ prezesa na dobre wyniki nie ograniczał się tylko do wybrania trenera i trwania przy nim.
DZIAŁACZ TERENOWY
Nie wiadomo, jakim prezesem dla polskiej piłki okaże się Cezary Kulesza, ale wiadomo, dlaczego wygrał wybory i to z tak miażdżącą przewagą. Bo jest skuteczny, konkretny, potrafi układać się z ludźmi, patrzeć z perspektywy powiatowej, a nie rzymskiej i odpowiednio ugościć. A wyborów w PZPN-ie nie wygrywa się przecież w mediach, lecz w terenie. Przynajmniej już nie. Wygrywa się tam, gdzie są baronowie i gdzie liczy się szable. Słownik pojęć, jakimi opisuje się wybory w Polskim Związku Piłki Nożnej, rodzi nieuchronne skojarzenia z jakimiś tajnymi konszachtami. Nic dziwnego, że ktoś, kogo kiedyś “Kolba” ocalił przed wykonaniem zlecenia, dobrze się w tym światku odnalazł.
Przygotowując tekst, korzystałem z książki Marcina Kąckiego “Białystok. Biała siła, czarna pamięć”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015.