Ogromna radość, wielkie emocje, spełnianie marzeń, ale też krew, pot i łzy... Igrzyska olimpijskie mają to do siebie, że zawsze kreują niewiarygodne historie, niezależnie od tego, czy zainteresowani nimi olimpijczycy skończą z najważniejszym wspomnieniem sportowego życia, czy z traumą, do której często będą wracać myśląc „co by było gdyby?”. Pekin też taki był, bo choć może się wydawać, że przeważały w nas negatywne emocje, to tych pozytywnych zdecydowanie nie zabrakło.
W tym zestawieniu skupimy się na perspektywie polskiego kibica, czyli naszych osobistych mgnieniach pekińskich igrzysk, które połączymy z tym, co zapamięta cały świat.
Przede wszystkim, będą to igrzyska koronawirusowe. Mówiło się tak o letnich igrzyskach w Tokio i fakt, że rozegrane zostały z rocznym opóźnieniem już zawsze będzie o tym przypominał, ale jednak sama rywalizacja pozostała prawie nienaruszona. Nie było kibiców, ale w wielu przypadkach po rozpoczęciu rywalizacji można było o tym zapomnieć i zatracić się w sporcie. Tymczasem Pekin już od wjazdu dał nam do zrozumienia, że tu takiej sielanki nie będzie. A co jeszcze zostanie w głowie po tej imprezie?
BRĄZOWY DAWID
Zaczniemy od najbardziej pozytywnej dla Polski historii tych igrzysk. Mimo wielu negatywów dobrze by było za wiele lat mieć to jedno pozytywne wspomnienie, które rozpocznie przebieżkę po historii pekińskiej imprezy.
Przed rozpoczęciem zawodów mogliśmy się obawiać, że takiego medalowego wspomnienia nie będzie i będziemy świadkami pierwszej takiej sytuacji w XXI wieku. Na szczęście już na samym początku igrzysk sprawę załatwił Dawid Kubacki. Trochę znikąd, zza pleców Kamila Stocha i Piotra Żyły, na których bardziej liczyliśmy po treningach. Po sezonie, w którym najwyżej był na 13. miejscu w zawodach i wielokrotnie musiał szukać formy, a potem i pocovidowego zdrowia.
Mistrz świata z Seefeld dał nam ogrom radości i został brązowym medalistą olimpijskim. Uroku sprawie dodaje też fakt, że obok Dawida na podium stanął Manuel Fettner, dla którego to pierwszy taki sukces po ponad dwudziestu latach kariery. Wygrał Ryoyu Kobayashi, który całym czteroleciem zapracował sobie na to złoto najbardziej ze wszystkich skoczków narciarskich.
DRAMAT NA TORZE KRÓTKIM
Kubacki powinien być naszym pierwszym i najważniejszym wspomnieniem z tych igrzysk (oby był!), ale coś nam się wydaje, że może być z tym mały problem ze względu na sytuację Natalii Maliszewskiej. Polska reprezentantka w łyżwiarstwie szybkim na krótkim torze (bądź po prostu w short tracku) została pozbawiona startu na swoim koronnym dystansie 500 metrów ze względu na pozytywne testy na koronawirusa.
Maliszewska nie była jedyną w takiej sytuacji, ale nikt inny nie przeżył tego zamieszania w dokładnie ten sposób. Najpierw izolacja, potem negatywny test na kilka dni przed startem i oczekiwanie na drugi, który pozwoliłby jej startować. Drugi jednak nie nadszedł. Kiedy zaczęliśmy godzić się z losem (a przede wszystkim – robiła to sama zawodniczka), Natalia niespodziewanie – wraz z innymi polskimi sportowcami – została wypuszczona z izolacji w nocy poprzedzającej start. W polskim obozie zapanowała euforia – wystartuje! Ale nie tak prędko. Start był uzależniony od kolejnego testu. Maliszewska była już na hali, gotowa rozgrzewać się przed wyścigiem, kiedy przyszła informacja, że jest kolejny pozytywny wynik i musi obiekt jak najszybciej opuścić.
To był ogromny dramat łyżwiarki, która była w Pekinie naszą największą szansą medalową. Potem jeszcze przejazd na kilometr, który nie jest jej koronnym dystansem i upadek w walce o pozycję, szóste miejsce w sztafecie i szybka eliminacja na 1500 metrów. Chcielibyśmy powiedzieć, że dla Natalii są to igrzyska do zapomnienia, ale nie ma możliwości, żeby dało się to zapomnieć…
USZKODZONA PSYCHIKA WIELKIEJ MISTRZYNI
Mikaela Shiffrin to jedna z największych gwiazd narciarstwa alpejskiego w ostatnich latach. Amerykanka ma w dorobku dwa złote (slalom w Soczi, slalom gigant w Pjongczangu) oraz jeden srebrny (superkombinacja w Pjongczangu) medal olimpijski, sześć złotych medali mistrzostw świata i trzy duże Kryształowe Kule za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Do Pekinu przyjechała walczyć o medale w tych konkurencjach, które zna doskonale – slalomie, slalomie gigancie i superkombinacji. I we wszystkich tych startach… wypadała z trasy już na początku.
O ile w pierwszym przypadku mogliśmy powiedzieć, że takie rzeczy się zdarzają nawet najlepszym, o tyle dwa kolejne wyglądały identycznie – wyraźny sygnał, że cała sytuacja była dla Shiffrin ogromnym ciężarem psychicznym. Szczególnie że mówimy o zawodniczce, która wielokrotnie (chociażby w rozmowach z naszą tenisistką, Igą Świątek) podkreślała, jak ważne jest odpowiednie nastawia i zdrowa głowa. Tym razem ten problem dopadł akurat ją. Na domiar złego w ostatniej medalowej szansie, slalomie gigancie równoległym, Amerykanie z Shiffrin w składzie zajęli czwarte miejsce. Nic, kompletnie nic nie miało prawa jej wyjść na tych igrzyskach.
NASTOLETNIE OFIARY ROSYJSKIEGO SYSTEMU
Przypadek Kamiły Walijewej odsłonił kolejną stronę z grubej księgi o nadużyciach i dopingu w rosyjskim sporcie. Do tego wszystkiego wyszły na jaw wszystkie zamordystyczne cechy trenerki Eteri Tutberidze, która w zasadzie tresuje swoje łyżwiarki, by potem wyrzucać je na śmietnik sportowej historii, gdy się popsują. Wręcz dosłownie, bo często mówimy o poważnych kontuzjach lub problemach psychicznych.
Całkowicie rozbita Walijewa zawaliła program dowolny w rywalizacji solistek, co w przypadku 15-letniej dziewczyny z takimi przeżyciami nie jest niczym zaskakującym. Do tego doszło zamieszanie z pozostałymi Rosjankami, które zdobyły złoto i srebro. Ogólnie atmosfera wokół niepełnoletnich łyżwiarek to jeden z najsmutniejszych obrazków całych igrzysk. Od razu pojawiły się żądania, by ustalić wiek minimalny, w jakim można na igrzyskach wystartować. Nic dziwnego – na taką żonglerkę emocjami wśród dzieci patrzy się bardzo trudno. W dodatku to kolejny rozdział historii o systemowym rosyjskim dopingu, przez który do dziś nie wiemy, kto wygrał rywalizację drużynową (oficjalne wyniki po rozstrzygnięciu sprawy Kamiły). I jeśli chce się coś z nim zrobić, to zabranie flagi i możliwość startu jako komitet olimpijski nie jest tu chyba najlepszym pomysłem.
Polacy nie mieli medalu w łyżwiarstwie figurowym, ale nie mieli też takich dramatów. Jekaterina Kurakowa pojechała śliczny program dowolny i skończyła zawody na 12. miejscu. Popatrzyliśmy, pocieszyliśmy się razem z nią i będziemy mieli z tego miłe olimpijskie wspomnienie. O Walijewej tego powiedzieć nie można. A mało brakowało, żeby największą historią igrzysk był fakt, że Kamiła jako pierwsza kobieta w historii skoczyła na igrzyskach poczwórny skok.
O WŁOS I TO DWA RAZY
Niektórzy eksperci nazwali Piotra Michalskiego „najlepszym łyżwiarzem szybkim bez medalu” na igrzyskach w Pekinie. Polak zaskoczył bardzo pozytywnie i z zawodnika, który miał być maksymalnie w drugim rzędzie sprinterów na 500 metrów, stał się czołowym panczenistą nie tylko na 500 metrów (5. miejsce, 0.03s od medalu), ale też i na 1000 (4. miejsce, 0.08 od medalu).
Wiadomo że takie małe różnice w panczenach się zdarzają (spytajcie Zbigniewa Bródki), ale i tak dwukrotna tego typu sytuacja musi boleć. Boli nas, a co dopiero samego zainteresowanego, który na co dzień jest partnerem Natalii Maliszewskiej. Nie będą to dla nich najszczęśliwsze igrzyska, ale jest jeden pozytyw – dla obojga nie powinny być to ostatnie takie zawody. A dla kibiców to kolejna informacja, że polski sprint łyżwiarski ma się bardzo dobrze.
ZŁOTA JOHAUG
Therese Johaug jest „z nami” od wielu, wielu lat. Rywalizowała z Justyną Kowalczyk w najlepszych czasach polskich biegów, a na swoim koncie ma aż czternaście złotych medali mistrzostw świata. Aż trudno uwierzyć, że przed Pekinem nie miała ani jednego indywidualnego złota olimpijskiego. Złośliwi wskażą (i będą mieli poniekąd rację), że sama sobie to utrudniła zawieszeniem dopingowym i brakiem startu w Pjongczangu, jednak jej pierwsze indywidualne złoto mistrzostw świata to Oslo (2011) i bezpośrednia rywalizacja z Kowalczyk i Marit Bjoergen na dystansie 30 kilometrów.
Na sukcesy indywidualne Johaug miała więc sporo czasu, ale ostatecznie musiało minąć jedenaście długich lat, by zdobyła swoje upragnione złoto olimpijskie w zawodach indywidualnych. I ma ich od razu trzy – w biegu na 10, 15 (łączony) i 30 kilometrów. Jednocześnie ogłosiła, że będą to jej ostatnie igrzyska. Co jak co, ale odejść z hukiem Norweżka potrafi jak mało kto.
FIŃSKA EUFORIA
Nie da się ukryć, że kiedy słyszymy o braku hokeistów z NHL na igrzyskach olimpijskich, to trudno wymyślić pozytywy takiego obrotu spraw. My mamy jeden – stawka bardzo mocno się wyrównuje. Kanadyjczycy nie są absolutnymi faworytami, a i Amerykanie są co najwyżej na poziomie innych czołowych drużyn.
Tak też było w Pekinie. Kanada i Stany Zjednoczone odpadły już w ćwierćfinale, a o złoto zagrali Finowie i faworyci pod nieobecność Kanadyjczyków z NHL – Rosyjski Komitet Olimpijski. Wynik? 2:1 dla „Suomi”, a jeśli chcecie wiedzieć, jak ważne jest to dla samych Finów, to bary i puby w dzień meczu otwarte były od szóstej rano (tak jak zaczynał się mecz), a wielu obywateli nie poszło tego dnia do pracy. Tłumy na ulicach i wielka radość po niespodziewanym zwycięstwie. Hokej to jeden ze sportów narodowych Finlandii, a tego meczu cały kraj nie zapomni bardzo, bardzo długo.
Z ZIEMI AMERYKAŃSKIEJ DO CHIŃSKIEJ I NA ODWRÓT?
Igrzyska w Pekinie miały kilka smaczków, które można uznać wręcz za polityczne. Wielu czołowych sportowców przenikało się między reprezentacją Państwa Środka i innych czołowych państw. Pomijamy już chińskich hokeistów, wśród których trudno było znaleźć rodowitego Chińczyka, ale takie historie mieliśmy również gdzie indziej.
Eileen Gu to urodzona w San Francisco Chinka, która postanowiła reprezentować barwy kraju swojego pochodzenia zaledwie trzy lata temu. Próbowała w ten sposób – jak sama twierdzi – połączyć zwaśnione narody, szczególnie że jej popularność na co dzień jest znacznie wyższa niż innych przedstawicieli sportów freestyle’owych. Powód? Gu to także wzięta modelka. Na igrzyskach w Pekinie zdobyła trzy medale (dwa złote i srebrny), czym wzbudziła euforię wśród miejscowych fanów. Co innego w Stanach Zjednoczonych, w których prawicowi publicyści nazywają ją nawet zdrajczynią. To pogodzenie obu spraw (Gu mieszka na co dzień w Stanach) nie wyszło tak pokojowo jak sobie zakładała.
Mamy też przypadki odwrotne, jak chociażby Nathan Chen, wybitny amerykański łyżwiarz figurowy, którego rodzice są Chińczykami. On nigdy o reprezentowaniu Chin nie myślał, ale jest w tym coś symbolicznego, że to właśnie w Pekinie wypełnił swoje przeznaczenie o zostaniu mistrzem olimpijskim. Rekordzista świata i trzykrotny mistrz świata jest już spełniony. A to wszystko przy problemach jego wielkiego rywala – Japończyka Yuzuru Hanyu, który w ten sposób przekazał pałeczkę nie tylko Chenowi, ale też młodym japońskim łyżwiarzom, którzy zajęli pozostałe miejsca na podium.
Komentarze 0