Jak się przygotować do lotu i podróżować bezpiecznie? Dlaczego tak ważny jest bagaż doświadczeń i czy z dalekich podróży można miękko wylądować? Rozmawiamy z psychologiem, doświadczonym tripsitterem i certyfikowanym psychoterapeutą uzależnień – Jakubem Greniem.
Psychodeliki. Czym są i z czym to się je?
Najlepiej z niczym (nie miksować). I to na pusty żołądek. Nazwa psychodelik odnosi się do bardzo szerokiej, niejednorodnej grupy substancji psychoaktywnych. Żeby to uporządkować, naukowcy wyróżniają dwie podstawowe grupy: klasyczne (np. grzyby psylocybinowe, DMT, LSD) i nieklasyczne (np. MDMA, ketamina). Pierwotnym, fizjologicznym mechanizmem tych pierwszych jest wchodzenie w reakcję z receptorami serotoninowymi typu 2A w ludzkim mózgu.
Wiemy o tym, bo jeszcze w latach 90. grupa szwajcarskich badaczy pod kierownictwem Franza Vollenweidera przeprowadziła serie badań, w którym uczestnikom, najpierw podawano m.in. ketanserin, substancję blokującą receptor serotoninowy, a następnie różne dawki psychodelików, które – nie działały.
Natomiast pozostałe psychodeliki (nieklasyczne) mają potencjał do wywoływania elementów doświadczenia psychodelicznego, jednak ich mechanizm oddziaływania jest inny, np. MDMA pobudza wydzielanie jednocześnie serotoniny, dopaminy i noradrenaliny, a ketamina, zamiast na serotoninę działa na glutaminian, który pełni szereg funkcji w układzie nerwowym.
Czy od psychodelików możemy się uzależnić?
Fizjologicznie substancje te są wyjątkowo mało uzależniające. Mechanizm tolerancji sprowadza się do tego, że przy regularnym używaniu danej substancji potrzebujemy coraz to większych dawek, żeby osiągnąć pożądane efekty. W przypadku psychodelików ten mechanizm nie działa, ponieważ neurobiologiczne podłoże efektów psychodelicznych polega na intensywnym wyrzuceniu serotoniny w ośrodkowym układzie nerwowym. Organizm potrzebuje czasu, aby zoptymalizować jej poziom. Jeśli ponownie przyjmujemy psychodelik to nie będzie on w stanie spowodować tego efektu, bo w układzie nie będzie już tyle serotoniny, aby wygenerować doświadczenie. Możemy zatem powiedzieć, że ta tolerancja w ogóle się nie tworzy. Nie znaczy to jednak, że używanie psychodelików nie może wejść komuś w nawyk, bo ich efekty mogą być odczuwane jako bardzo korzystne i nagradzające.
Zejdźmy na ziemię i zacznijmy podróż od wyznaczenia granic doświadczenia psychodelicznego. Temat rzeka, więc spróbujmy popłynąć.
Słowo psychodeliczny jest tłumaczeniem angielskiego słowa psychedelic, pochodzącego z greckiego ψυχή (psyche – dusza) i δηλείν (delein – ukazywać, objawiać), czyli w wolnym tłumaczeniu objawiający umysł. Doświadczenie psychodeliczne jest zatem odmiennym stanem świadomości, które można wygenerować nie tylko przez przyjęcie środków nazywanych psychodelicznymi, ale także technikami nie uwzględniającymi intoksykacji, np. medytacja czy diety głodówkowe. Substancje psychodeliczne nie są więc jedyną drogą do objawienia umysłu, ale rzeczywiście prowadzą do niej ekspresowo. Stąd niektórzy nazywają psychodeliki mistyką instant.
Wysyp, zamieszaj i odczekaj trzy minuty?
W przypadku psychodelików bycie w gorącej wodzie kąpanym nie sprzyja. Metaforycznie rzecz biorąc, doświadczenie psychodeliczne może być jak skok do duchowego oceanu w kole ratunkowym, tzn. nie musisz umieć pływać, unosisz się na falach, a wszystko dzieję się jakby bezwysiłkowo. Możesz to wszystko zobaczyć, przekonać się na własne zmysły, ale nie powinno się traktować tej drogi jako jedynej. Żadna zmiana w naszym życiu i nas samych nie obejdzie się bez wysiłku. Zresztą, na koniec dnia nie chodzi o jakieś tam sfery niebieskie spoza firmamentu, tylko o rzeczywistość przez duże r, o tu i teraz. Sam Harris nazwał to kiedyś paradoksem psychodelików – z jednej strony potrafią one wzbogacić nas o pełnokrwiste doświadczenie, które skutecznie przekonuje nas, że we wszystkim tym chodzi o coś więcej i że my sami jesteśmy tego czegoś częścią; z drugiej zaś strony spektakularność doświadczeń psychodelicznych może paradoksalnie odwrócić naszą uwagę od tego, że esencja tych doświadczeń jest zawsze i niezmienne dostępna w chwili teraźniejszej, w samym niezmąconym byciu, które po intensywnych wrażeniach i kalejdoskopowych wizjach może wydawać się nudą.
Płynąc do brzegu: czego doświadczamy dryfując w tym mistycznym oceanie?
Zdecydowana większość treści, które powodują naszym zachowaniem i życiem jest nieświadoma, owiana szeroką gamą (i złą sławą) mechanizmów obronnych. Niekoniecznie dlatego, że są to trudne treści, które musimy wypierać, ale także informacje, z których nie musimy zdawać sobie sprawy, np. jak pracować mięśniami i ścięgnami przy stawianiu kroków? Są też treści psychiczne, np. wczesnodziecięce lub traumatyczne, które zapisują się w nas kawałkach i to jak za mgłą. Do nich właśnie możemy dopłynąć podczas doświadczenia psychodelicznego.
Podczas doświadczenia psychodelicznego jedyna stałą jest zmiana.
Zgadza się. Psychodeliki wywołują szereg bardzo specyficznym zmian w przeżywaniu emocji oraz w percepcji, myśleniu i funkcjach poznawczych. To dynamiczny proces, cały kombajn efektów, w którym jesteśmy bardzo podatni, na wszystko. Emocjonalny rollercoaster jak u dzieci. Z sekundy na sekundę przechodzimy ze skrajności w skrajność. Radykalnie zmienia się też postrzeganie, przez co psychodeliki nazywane są także halucynogenami. Nie jest to jednak trafne określenie, bo psychodeliki nie powodują widzenia czegoś czego nie ma, a raczej zmiany w odbiorze tego, co jest w polu widzenia, np. proste linie falują, kolory są intensywniejsze, widzimy poświatę obiektów czy jedną rzecz z różnych perspektyw jednocześnie. Najistotniejszymi efektami są jednak zmiany w tej najbardziej podstawowej percepcji, czyli przestrzeni, czasu i samego siebie. W stanie psychodelicznym możemy mieć poczucie, że wyszliśmy poza czas, poza siebie, że jesteśmy gdzieś indziej niż jesteśmy, lub też poczuć takie tu-i-teraz jakby nie nigdy nie istniało nic innego.
A wszystko to może być tyle piękne i fascynujące, co straszne i przytłaczające. Czy rzeczywiście jest tak, że kto szuka – nie błądzi? Co z ciemnymi zaułkami podczas podróży?
Dynamika doświadczenia psychodelicznego ma tendencję do intensywnego rozładowywania się, może ono być przeżyte w sposób pozytywny lub negatywny. Jeśli wydarza się w kontekście poczucia bezpieczeństwa to będzie ono mogło przybrać formę np. uwalniającego katharsis, oceanicznego rozpłynięcie się czy doświadczenia mistycznego. Jeśli natomiast zabarwienie emocjonalne jest negatywne i wszystko dzieje się w kontekście poczucia zagrożenia to możemy mieć wrażenie zagubienia w czasie i przestrzeni typu: zwariowałem, nie wrócę, to nigdy się nie skończy, nic nie będzie już takie same.
Ruszamy w kierunku bad tripa. Ale czy warto chodzić w miejsca, gdzie możemy dojść na skróty?!
Wolałbym nie powielać tej nazwy i jak już, to używać określenia hard trip, czyli trudne doświadczenia psychodeliczne. Faktycznie jest tak, że to właśnie trudna podróż niesie ze sobą więcej potencjału wglądowo-terapeutyczno-rozwojowego. Żeby zdemistyfikować hard tripa warto zaznaczyć, że jest to po prostu ostra reakcja stresowa, której główną emocją jest eskalujący lęk. Normalnie, gdy doświadczamy niepokoju, stajemy się bardziej uważni, może lekko podejrzliwi. Ale wraz ze wzrostem poziomu lęku stajemy się bardziej wycofani, spięci, trudniej jest nam się skupić i przeżywać pozytywne emocje. Jeśli tego lęku jest gwałtownie więcej to osuwamy się w paranoje, kompulsywnie próbując zlokalizować źródło zagrożenia i albo od niego uciec albo je zwalczyć. Tutaj może pojawić się także atak paniki, który charakteryzuje się niewydolnością oddechową (stąd głębokie wdechy i powolne wydechy to podstawa, także tripsittingu). Jednak najwyższą eskalacją lęku, która odpala się, gdy wszystkie strategie radzenia sobie zawiodły jest dysocjacja – biologiczny mechanizm znieczulenia i odcięcia się od przeżywania tego, co się wydarza. W stanie psychodelicznym jesteśmy niezwykle uwrażliwieni na bodźce i emocje, naprawdę nie jest trudno wpaść w taką ostrą reakcję. Wystarczy brak poczucia bezpieczeństwa i nasza podróż może stać się demoniczna: wizję wojen, gwałtów, śmierci i rozkładu. Nie mówię, że nie może być to bardzo pouczające, ale raczej się tego nikomu nie życzy, nawet wrogom. Zresztą, nie bez powodu na początku XX wieku psychodeliki nazywano psychozomimetykami, czyli substancjami wywołującymi stanu podobne do psychozy.
Zdemistyfikujmy zatem szalone wizje: doświadczenie psychodeliczne to tylko kolorki.
No tak. Wspomniałem już o tzw. paradoksie psychodelików – w doświadczeniu psychodelicznym nie chodzi tylko i wyłącznie o zmiany percepcji. Mogą być one ciekawe i przyjemne, ale to jest ornamentyka, zajmowanie się dekoracją zamiast treścią sztuki. Z doświadczenia partyworkera, tripsittera, ale przede wszystkim psychoterapeuty uzależnień mogę powiedzieć, że psychodeliki często są używane rekreacyjnie, co jest zazwyczaj wspomagane przez mieszanie ich z innymi substancjami, np. z MDMA, która obniża lęk i wprowadza w dobry vibe. Słyszałem wielokrotnie, że osoby używające psychodelików w ten sposób np. podczas festiwali, byli bardzo zaskoczeni tym jak substancje te działają solo, bez takich wspomagaczy oraz poza kontekstem imprezy. Nagle okazuję się, że uwalniane pod wpływem psychodelików treści np. nieprzepracowane traumy lub wglądy, które domagają się uwagi, były zagłuszane festiwalowym basem. W takich okolicznościach treści doświadczenia psychodelicznego nie są w stanie się w pełni przebić, ani też nie są brane na poważnie. Tymczasem towarzysząc osobom pod wpływem psychodelików jako tripsitter w przeznaczonych do tego namiotach na terenie festiwali, bardzo często słyszę podobne wnioski: nie sądziłem/łam, że to jest aż tak intensywne, tak przytłaczające i tak realne.
Zrobiliśmy zatem pierwszy krok w kierunku integracji. Przejdźmy do pojęcia set and setting, gdzie wszystko ma znaczenie.
Działanie substancji psychoaktywnej nie zależy tylko od niej samej. To zawsze kombinacja naszych indywidualnych cech i intencji (set) oraz otoczenia, w którym doświadczenie ma miejsce (setting). Zadbanie o te elementy jest kluczowe dla efektów, które chcemy uzyskać. Wspomniałem już o podatności i sugestywności. To ona w dużej mierze odróżnia rekreacyjne od terapeutycznego używania tych substancji, co ma kluczowe znaczenie. Na jednym z festiwali byłem świadkiem tego jak chłopak, leżący w tzw. namiocie psyhelp, interpretował główną scenę psychotrance jako wojnę. Rytmiczne dudnienie odbierał jako pole bitwy i regularne strzały, szukając przy tym wsparcia i tracąc przytomność. Co ciekawe, przeszło mu dopiero, jak go pod tę scenę zabrałem. Przytulił mnie wtedy z wdzięczności i zniknął w roztańczonym tłumie. Dlatego kluczową kwestią przy ograniczaniu ryzyka i szkód związanych z używaniem psychodelików jest zadbanie o przestrzeń, którą odczuwamy jako bezpieczną oraz posiadanie zaufanego towarzysza w celu interwencji, zazwyczaj uspokojenia, wsparcia czy uziemienia. Nie zapominajmy też, że oprócz setu i settingu niezbędne jest zadbanie również o samą substancję – o sprawdzenie jej składu i czystości oraz odpowiednią dawkę.
Czas na integrację artykułu: jak wygląda nasza podróż po tripie?
Integracja doświadczeń psychodelicznych jest procesem, który wydarza się zazwyczaj samoistnie, intuicyjnie. Wystarczy ochłonąć, przespać się, przespacerować czy po prostu pogadać o tym z przyjacielem o tym, czego doświadczyliśmy. Czasem jednak konsekwencje tych doświadczeń są na tyle mocne, a wsparcie jest na tyle małe, że do integracji przydatny jest specjalista. Taką integrację (ze specjalistą) należy rozumieć jako świadome działania zmierzające z jednej strony do utrwalenia wglądów i pożądanych zmian w życiu codziennym, a z drugiej, jako wsparcie w poradzeniu sobie z niepożądanymi objawami, które mogą nam towarzyszyć po podróży psychodelicznej. Przy czym obie te definicje są ze sobą silnie powiązane. Przykładowo: mieliśmy wgląd w to, że powinniśmy rzucić swoją pracę, co z kolei bardzo nas niepokoi; widzimy bowiem, że łatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić, że np. inni będą rozczarowani, padną pytania skąd ta nagła zmiana, a my będziemy musieli albo coś wymyślać na biegu, albo przyznać się, że byliśmy na grzybach, co z kolei dokłada nam dodatkowego stresu. Po latach 60. utarło się takie stwierdzenie/legenda, że doświadczenie psychodeliczne jest niczym kilkanaście lat psychoterapii w jedną noc. Po pierwsze, nie jest to kilkanaście lat terapii tylko co najwyżej kilkanaście lat wglądów terapeutycznych w jedną noc. A po drugie, czy kilkanaście lat wglądów lub terapii w jedną noc nie brzmi przytłaczająco? Niektórzy przez kilkanaście lat w ogóle się na psychoterapię zbierają. Poza tym, ludzie bywają rozczarowani swoim doświadczeniem psychodelicznym kiedy np. oczekiwali, że po tej jednej nocy ich problemy znikną.
Przygotuj się na to, że na nic nie możesz się przygotować?
Przy psychoterapii wspomaganej psychodelikami mówi się dużo o zaufaniu do wewnętrznej mądrości, homeostazy czy intuicji do zdrowienia i rozwoju. Amerykanie nazywają to inner healer intelligence. Psycholodzy humanistyczni określali to jako potrzebę samoaktualizacji lub samorealizacji, która w trakcie naszego życia może zmieniać swoją odsłonę w zależności od etapu, na jakim jesteśmy.
Płyńmy zatem psychologicznym nurtem i spróbujmy wskazać szkoły psychoterapii, które sprzyjają integracji psychodelicznych doświadczeń.
Niekoniecznie chodzi o konkretne szkoły, ale o samo doświadczenie w psychoterapii i o bezpieczną, wspierającą relację terapeutyczną. Oczywiście najlepiej, aby trafić do osoby, która jest psychedelic friendly, abyśmy nie musieli bać się oceny i moralno-patologicznego potraktowania. Ale jeżeli chodzi o nurty, które można zastosować w pracy zorientowanej na integrowanie doświadczeń psychodelicznych to jest ich dużo. Nie chodzi o wymyślanie koła na nowo, tylko o korzystanie z dotychczasowych metod np. utrwalania zmian wynikających z wglądu czy pracy z nieświadomością, gdyż doświadczenie psychodeliczne można potraktować analogicznie do ważnego snu, z którym przychodzi się do terapeuty. Ciekawostka: sny spełniają kryteria doświadczenia psychodelicznego! Są odmiennym stanem świadomości, w którym mamy zwiększony dostęp do treści nieświadomych i niosą potencjalny wgląd o nas samych, który nie jest nam podany bezpośrednio w racjonalizowany sposób tylko wymaga obróbki, dotarcia do sedna.
Warto rozważyć również podejścia, które już korzystają z odmiennych stanów świadomości i ich nie patologizują, jak np. terapia wspomagana mindfulness czy analiza marzeń sennych. Być może to przez moją eklektyczną naturę, ale nie wyobrażam sobie, żeby można było sprowadzić integrację psychodeliczną do jakiegokolwiek podejścia. Dlatego też warsztaty integracji doświadczeń psychodelicznych dla specjalistów zdrowia psychicznego, które organizuję od zeszłego roku razem z Michałem Lasocikiem, składają się m.in. z prezentacji przykładów tego, jak różne podejścia psychoterapeutyczne mogą być zastosowane do pracy z doświadczeniem psychodelicznym i jego następstwami. Na potrzeby warsztatu zapraszamy specjalistów z różnych szkół, np. psychodynamicznej, mindfulness, ACT, psychologii procesu, IFS, arteterapii czy terapii traum. A do tego jeszcze psychiatrę i prawnika, tak żeby przekazać uczestnikom jak najpełniejszy obraz pracy z osobą, która ma za sobą doświadczenie psychodeliczne.
Nie rozbrajaj mnie – rzekło ego. Dobrze gada? Znajdzie jeszcze kogoś na swoją obronę?
Podczas doświadczeń psychodelicznych następuje zniesienie mechanizmów obronnych, które chronią nasze wrażliwe wnętrza. Współczesna wiedza na temat działania substancji psychodelicznych na mózg, w uproszczeniu, opiera się na obserwacji tymczasowych zmian funkcjonalnych w strukturach, w których receptory serotoninowe są upakowane najgęściej. Te struktury, zwane zbiorczo siecią podstawowej aktywności (default mode network, DMN), na poziomie teorii uznawane są za ekwiwalent ego. Gdy nasz umysł skupia się na narracji na temat nas samych to ma to swój neuronalny korelat w postaci aktywności tej właśnie sieci. Pod wpływem działania psychodelików rzeczywiście następuje tymczasowe ograniczenie aktywności DMN na rzecz spontanicznych połączeń pomiędzy strukturami, które zazwyczaj nie są ze sobą tak dobrze skomunikowane.
Dezaktywacja DNM powiązana jest z kolei z odłączeniem się od codziennej narracji na swój temat, a nawet z tzw. śmiercią ego. Ludzie opowiadając o swoich doświadczeniach psychodelicznych wspominają często, że np. identyfikowali się z innymi osobami, przedmiotami czy zjawiskami w sposób bardzo dla siebie realny. Ego jest nam niezbędne do funkcjonowania na co dzień, często jednak przydałaby mu się aktualizacja. Poza tym, ego funkcjonuje dzięki mechanizmom obronnym, które z perspektywy psychologii poznawczej pełnią role filtrów odpowiedzialnych za to, co do nas trafia, a co nie, oraz za to jak interpretujemy swoje doświadczenia. Tymczasowe obniżenie aktywności DMN pozwala, dosłownie, spojrzeć z innej niż zazwyczaj perspektywy czy dopuścić do siebie to, co zwykle od siebie oddalamy (odfiltrowujemy). Stąd więc te wszystkie wglądy oraz pomysły i chęci na wprowadzanie w życie zmian, z jakimi ludzie wychodzą często ze swoich doświadczeń psychodelicznych.
Skąd ten psychodeliczny hype?
Po pierwsze, korzystanie z psychodelików sięga do samych korzeni ludzkości. Może substancje te przestały być częścią kultury znanej nam Europejczykom, ale w dalszym ciągu są obecne w kulturze rdzennych plemion, a przy tym też nikt tak jak biały, zachodni człowiek się nimi obecnie nie interesuje.
Po drugie, psychodeliki nigdy nie przestały być używane. Po ich delegalizacji na przełomie lat 60. i 70. rozwinął się i do dziś utrzymuje tzw. underground, gdzie organizuje się ceremonie i nielegalne terapie. Jest na to popyt. Nie wygasła również kultura hipisowska, która przekształciła się w takie nurty jak choćby psytance, gdzie psychodelików nigdy nie brakuje.
Po trzecie, można przypuszczać, że hype bierze się także ze stale rosnących wskaźników problemów zdrowia psychicznego, chociażby rozpowszechnienie depresji czy samobójstw. To jest kontekst, w którym wydarza się renesans psychodeliczny, który należy rozumieć przede wszystkim jako weryfikację propozycji nowych form leczenia.
Jako nieco cyniczny powód tego hypu można podać także wydanie popularnonaukowej książki Michaela Pollana How To Change Your Mind, przetłumaczonej przez wieszcza polskiej psychodelii, Maćka Lorenca. To zapis procesu, w którym autor stopniowo przekonuje się do tego, że psychodeliki mogą być używane w sposób nieszkodliwy i mieć realne przełożenie na codzienność osób z problemami zdrowia psychicznego lub bez nich.
Myślę sobie, że częścią tego hype’u jest też Netflix, który wydał już kilka filmów o psychodelikach, w mojej ocenie wcale nie udanych, przynajmniej nie merytorycznie. Przede wszystkim filmy te wydają się niezdecydowane pomiędzy tym, czy ślepo te psychodeliki promować, podbijając na tym oglądalność, czy być evidence-based.
Dodatkowo, świadome działanie MAPSu (Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies), który na przestrzeni ostatnich trzech dekad, w sposób precyzyjny, merytoryczny i zgodny z grą prowadzenia badań klinicznych, zdobywania licencji i autoryzacji ze strony rządowych instytucji, zainicjował ponowną medykalizajcę psychodelików, niekoniecznie mające zastosowanie w farmakoterapi, ale stosowane jako wsparcie w leczeniu różnych problemów zdrowia psychicznego. Z pewnością działania tego typu dorzucają swoja cegiełkę.
To wszystko składa się na niepohamowany entuzjazm, który niesie ze sobą wiele wyzwań – nie tylko dla specjalistów zdrowia psychicznego, ale także badaczy lub naukowców. Wyobrażam sobie, że może to narzucać presję?
Osoby, które wcześniej musiały narażać swoją karierę zawodową lub to, jak wychodzą w oczach innych, żeby pracować z psychodelikami, czy nawet entuzjastycznie się o nich wypowiadać, łamiąc prohibicyjny stereotyp, weszły teraz mimowolnie w role tych, którzy gaszą nadmierny entuzjazm np. osób, do których właśnie docierają informacje o obiecujących wynikach wstępnych badań klinicznych terapeutycznego zastosowania psychodelików, a które wiążą z nimi nadzieję na swoje szybkie wyzdrowienie z dolegliwości, które gnębią ich od lat. To również przekłada się na rosnącą potrzebę integracji doświadczeń psychodelicznych. Coraz więcej osób jest bowiem zainteresowana używaniem psychodelików, a nie idą za tym równie szybkie zmiany systemowe, jeśli chodzi o miejsca zapewniające odpowiednie do tego warunki.
Ludzie poszukują wsparcia w leczeniu nie tylko ciała, ale i duszy.
Potrzeba duchowości jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka. Mówiąc dalej w kontekście przyczyn hype’u na psychodeliki, badania wskazują, że wskaźniki identyfikowania się jako osoby wierzące oraz aktywnego uczestnictwa w obrzędach religijnych w krajach zachodnich od dawna maleją. W związku z czym tworzy się w tej sferze ogromna luka, bo niezaspokajana potrzebna wcale nie znika. Ludzie szukają sposobów że tą lukę wypełnić. Niektórzy znajdują ją dziś w psychodelikach, przynajmniej tymczasowo. Wielu osobom może się to nie podobać, ale wskazują na to już także doniesienia z wielu badań naukowych.
Lądując z tematem: czy psychodeliki uratują świat?
To rzeczywiście dobre pytanie, choć myślę, że nie jest najlepiej postawione. Światu nic nie grozi. Jeśli już to obrastającej go przyrodzie i wyrastającej z niej ludziom. Napięcia rosną, a ich rozładowania na międzynarodowym i globalnym poziomie są i będą dalekie od przyjemnych. Ludzie cierpią na wiele sposobów i są wciąż zagubieni. Psychodeliki świata nie uratują, ale myślę, że warto przekonać się, jak może urzeczywistnić się ich potencjał. Jednak wszystkich kart bym na to nie stawiał.