8 sierpnia 2021 roku Igrzyska Olimpijskie w Tokio przeszły do historii. Zapisały się na jej kartach w sposób nie tylko porywający na poziomie sportowym, ale i... mocno kontrowersyjny.
Zanim Japonia została gospodarzem wielkiej sportowej imprezy, doszło do wielu problematycznych sytuacji. Warto wiedzieć, że organizacja igrzysk nie obeszła się bez korupcji, wykorzystywania pracowników, serii plagiatów i niszczenia środowiska naturalnego. Kto jednak interesuje się sportem, ten wie, że w przypadku największych globalnych wydarzeń nie są to żadne nowości. A fani i fanki sportowej rywalizacji muszą mierzyć się z licznymi moralnymi dylematami.
Japończycy chcieli się zaprezentować światu jako kraj, który odzyskał siły witalne po katastrofie nuklearnej w Fukushimie z 2011 roku. Niestety, wyszło inaczej. Nie pokażą tego w telewizji, ale ludzie masowo protestowali przeciwko igrzyskom. I decyzjom zarówno MKOL-u, jak i japońskiego komitetu organizacyjnego. Warto dodać, że impreza miała początkowo kosztować siedem miliardów dolarów. Skończyło się na dwudziestu, a wszystkie pieniądze musiał wyłożyć japoński rząd. Nie przeszkadza to w powtarzaniu mantry, że tego rodzaju wydarzenia odciskają pozytywne piętno na ekonomii i pomagają rozwijać dany region. Nic bardziej mylnego. Badania naukowe wskazują, że daleko im do filozofii zrównoważonego rozwoju. Zawsze kończy się na stratach finansowych i uszczerbku na środowisku.
Główna część imprezy jeszcze się nie zaczęła, a przed oficjalnym otwarciem igrzysk doszło do - delikatnie mówiąc - niesmacznych wydarzeń. Masowe rezygnacje oficjeli z udziału w ceremonii; odwołanie kompozytora Keigo Oyamady z oskarżeniami o bullying w tle; rasistowskie i seksistowskie komentarze byłego szefa komitetu organizacyjnego Yoshiro Moriego, marketingowe mydlenie oczu przez przewodniczącego MKOL-u Thomasa Bacha; wyjście na jaw żartu z Holokaustu dyrektora artystycznego Kentaro Kobayashiego. Last but not least, skandale związane ze szczepionkami i pandemiczną sytuacją w Japonii. A to tylko część incydentów.
Wystarczy przytoczyć statystyki. Martwimy się, że w Polsce zaszczepionych jest za mało ludzi. Porównajmy dane. Na 8 sierpnia pełną dawkę przyjęło 32,9% japońskiego społeczeństwa. W momencie startu igrzysk było to 25,3%. Liczba dziennych zakażeń waha się od kilku do kilkunastu tysięcy przypadków. Jak wygląda to u nas? Niewiele ponad 100 oficjalnych zakażeń dziennie przy 47% w pełni zaszczepionych obywateli/-ek. Dorzućmy jeszcze przeładowane szpitale i brak wolnych łóżek dla hospitalizowanych. I tak, w Kraju Kwitnącej Wiśni również odbywają się protesty antyszczepionkowców. Co więcej, MKOL nie wymagał szczepień od wszystkich zakwaterowanych w wiosce olimpijskiej. Nie trzeba dodawać, że wystarczyło kilka dni, aby pojawiły się pierwsze przypadki COVID-19 wśród przyjezdnych ekip.
Nie da się mówić o tegorocznej Olimpiadzie bez pandemicznego backgroundu. To z pewnością najdziwniejsze - i miejscami najbardziej karykaturalne - igrzyska, jakie odbyły się w XXI wieku. A może i w dłuższej perspektywie czasu. Brak kibiców na trybunach, rozgardiasz w państwie, które - często błędnie - jest postrzegane jako przykład idealnej organizacji, niesamowitej dyscypliny i krystalicznie czystego podejścia do życia.
Prawda zmartwi wszystkich wielbicieli przechwyconych przez zachodnich marketingowców określeń zen, kimono czy ikigai. Japonia to nie jest kraj idealny - wręcz przeciwnie. Nawet jeśli zachwyca wielowątkową kulturą, futurystycznymi metropoliami i oszałamiającym jedzeniem. Azjatycki kraj boryka się z wieloma problemami. W tym z nieporadnym rządem, z którego jest niezadowolona spora część społeczeństwa. W dużym skrócie: Japończycy byli przeciwni organizacji Igrzysk ze względu na pandemiczną - i co za tym idzie - gospodarczą sytuację. Sprzeciw wyraziło aż 83% obywateli. Politycy zapewniali jednak, że impreza przyniesie same korzyści, nie tylko wizerunkowe. Typowe mydlenie oczu, populistyczne zagrywki i próba przykrycia nieudolności wielkim świętem sportu.
Zdrowie jest najważniejsze?
Zostawiając jednak społeczno-ekonomiczne tło IO. Igrzyska są przecież imprezą nie tylko dla obywateli danego kraju i przyjezdnych kibiców. To najważniejsza chwila w karierze wielu sportowców i sportowczyń. I tu pojawia się kolejny wątek: ekstremalnych warunków pogodowych. Doskonale pamiętamy dantejskie sceny na kortach tenisowych czy lekkoatletycznej bieżni. Trochę zawody sportowe, trochę igrzyska śmierci.
Jeśli narzekaliście na lipcowe, polskie upały to musicie wiedzieć, że lato w Japonii jest jeszcze bardziej bezwzględne. Skrajnie wysoka wilgotność powoduje, że ludzki organizm nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Z tego powodu, szczęśliwy dla polskiego obozu finał chodu na 50 km, przeniesiono na chłodniejszą północ, do Sapporo. Nie zmienia to faktu, że warunki pogodowe podczas Olimpiady zbierały zdrowotne żniwo.
A mogło być jeszcze gorzej. Svetlana Gomboeva zasłabła podczas kwalifikacji w strzelectwie, a Paula Badosa doznała udaru słonecznego w trakcie tenisowego spotkania. Słowa gwiazdy tenisa, Daniila Medvedeva, który zapewnił sędziego, że może dokończyć mecz, ale prawdopodobnie tego nie przeżyje, mrożą krew w żyłach. Na domiar złego, sportowcy i sportowczynie zostali zobowiązani do podpisania krzywdzących dokumentów. Gdyby przydarzył im się uszczerbek na zdrowiu, odpowiedzialności nie poniósłby MKOL. Wszyscy chyba zapomnieli o Christianie Eriksenie, który dostał ataku serca podczas meczu na Euro 2020. Powiedzieć nie tędy droga to nie powiedzieć nic.
Światopogląd zostaw w hotelu
Amerykańska kulomiotka Raven Saunders wykonała na podium gest solidarności w stronę społeczności LGBTQ+. I co? Groziła jej za to kara, bo stadion nie jest miejscem na politycznie motywowane protesty. Przynajmniej według MKOL-u, który umożliwił tego rodzaju ekspresję jedynie na konferencjach. Podobnie było z przedmeczowym klękaniem, które również wzbudza wiele dyskusji. Wracając jednak do Saunders. 25-letnia Amerykanka jest homoseksualistką, otwarcie mówiącą nie tylko o swojej orientacji, ale też o depresji, z którą musiała się zmagać. Misją kulomiotki jest szerzenie edukacji w zakresie zdrowia psychicznego i budowanie coraz większej świadomości na ten temat. Gest miał być pokrzepieniem dla tych, którzy znajdują się pod nieustanną presją społeczną. Mogła jednak odetchnąć z ulgą, bo MKOL nie zastosował wobec niej żadnych sankcji. A te mogły być surowe, bo Saunders groziła nie tylko reprymenda, ale nawet utrata medalu lub zawieszenie.
Skrajnym przykładem pogwałcenia wolności słowa była sprawa Krysciny Cimanouskiej. Białoruska sprinterka wyraziła niezadowolenie względem decyzji sztabu trenerskiego. Ci chcieli ją wystawić w sztafecie 4x400m. Czyli w konkurencji, w której nigdy nie brała udziału. A jak wiadomo, różnica w przygotowaniu do tego dystansu znacząco różni się od krótkich biegów sprinterskich. Skończyło się to… próbą porwania i deportacji do autorytarnej ojczyzny. Dodatkowo, rodzina sportowczyni była zastraszana przez policję. Na całe szczęście, Cimanouska znalazła azyl polityczny w Polsce. Zdarzenie jednogłośnie potępiły japońskie władze, jaki i MKOL. Trzeba przyznać, że oba te organy zachowały się prawidłowo. Inna sprawa, że jakakolwiek inna decyzja zakończyłaby się międzynarodowym skandalem.
Sporo nienawiści wylewało się - jakżeby inaczej - w internecie. Obiektem hejtu stała się m.in. koreańska łuczniczka An San. Rodacy skrytykowali ją za… zbyt krótko obcięte włosy. Fryzura skojarzyła im się z feminizmem, który w tym kraju jest często postrzegany pejoratywnie. Internauci domagali się nawet zabrania złotego medalu. W hejterskich komentarzach dominowali jednak Chińczycy, którzy regularnie atakowali swoich zawodników i zawodniczki. Skoro został poruszony wątek Chin: cykliści Bao Shanju i Zhong Tianshi pojawili się na dekoracji z przypinkami z podobizną Mao Zedonga. Przypomnimy tylko, że chiński przywódca jest uważany za zbrodniarza przeciwko ludzkości. Komunistyczny polityk miał na sumieniu nawet 70 mln istnień.
Łyżka miodu w beczce dziegciu
Kto nie uśmiechnął się na widok Toma Daleya szydełkującego w przerwach od występu, ten nie ma serca. Brytyjski skoczek do wody może i ma osobliwe hobby, ale tym jednym zachowaniem wygrał Olimpiadę. Przynajmniej w kategorii człowieka pozytywnie zakręconego. Okazało się, że w ten sposób zawodnik się odstresowuje. Ale to nie jedyny powód. Ojciec 27-letniego Daleya zmarł w 2011 roku na raka mózgu. Odszedł dwanaście miesięcy przed olimpijskim debiutem syna na igrzyskach w Londynie. Brytyjczyk nie tylko oddawał hołd tacie, ale też szerzył świadomość na temat nowotworu. Dochód z wykonanych przez niego swetrów zostanie przeznaczony na organizacje walczące z tą śmiertelną chorobą.
Cieszy też coraz większa widoczność osób, które są regularnie dyskryminowane. W społeczeństwie i w często hermetycznym sportowym środowisku. Nigdy wcześniej tak otwarcie nie mówiło się o osobach LGBTQ+. Nigdy wcześniej nie czuły się tak pewnie. Co nie oznacza, że dyskryminacja całkowicie wyparowała. Widać jednak pewną zmianę optyki i traktowanie sportowców/-czyń na tym samej płaszczyźnie normalności, poszanowania i zrozumienia. Sporo szumu wywołały słowa polskiej wioślarki Katarzyny Zillmann. Głównie za sprawą miejsca, w którym odbywała się transmisja. Nie jest tajemnicą, że TVP stanowi tubę propagandową rządu. A ten nie popiera praw społeczności LGBTQ+, często ją marginalizuje i celowo podjudza nagonkę. Zillmann wykazała się nie tylko odwagą, ale też pokazała, że tego rodzaju wypowiedzi powinny być traktowane zupełnie normalnie. Nie ma nic kontrowersyjnego w pozdrowieniu własnej dziewczyny. To jest jednak takie przykre, nawet dzisiaj, jak o tym pomyślę. (...) Że temat czyjejś orientacji jest wciąż „kontrowersyjny”, że w ogóle jest tematem. Chciałabym, żeby to wszystko odeszło do lamusa, żeby zapanowała całkowita normalność. Dlatego ważne, żeby osoby LGBT były widoczne, żeby się nie ukrywały. - mówiła Zillmann w wywiadzie dla OKO.press.
Nie musimy dodawać, że sytuacja wprawiła w konsternację polityków partii rządzącej, jak i samego prezydenta, który nabrał wody w usta. Chociaż nie wiemy, czy największym - pozytywnym - absurdem nie było wspólne zdjęcie Zofii Klepackiej ze srebrną medalistką. Koniunktura czy faktyczna solidarność? Być może to szukanie dziury w całym.
Organizacyjne farsy, drwiny z pandemii i brutalne zderzenie z japońską rzeczywistością to jedno. W aspekcie czysto sportowym były to naprawdę udane igrzyska. Rekordowe dla reprezentacji Polski i obfite w znakomite wyniki. Wystarczy spojrzeć na liczbę rekordów olimpijskich, świata czy poszczególnych krajów. Yulimar Rojas w trójskoku, fantastyczne osiągi na 400 m ppł: Karsten Warholm i Sydney McLaughlin dokonali pozornie niemożliwego. Szkoda tylko, że tak fantastyczne zawody - niezależnie od dyscypliny - muszą odbywać się pod przykrywką wielu skandali. Lekcji do odrobienia aż nadto, a do igrzysk w Paryżu zostały przecież tylko trzy lata. Kto wie, w jakim świecie obudzimy się w 2024 roku. I jak wpłynie to na kondycję najważniejszego wydarzenia w sportowym kalendarzu.
Najważniejszego nie tylko dla poświęcających całe życie sportowców/-czyń, ale głównie dla globalnych gigantów, którzy czerpią z igrzysk korzyści finansowe. Kosztem zdrowia tych, dla których jest to spełnienie najskrytszych marzeń. Kosztem dbania o środowisko, kosztem obywatelskiego dobrobytu i szczęścia. Coś, co z założenia miało je przynosić, coraz częściej powoduje rozgoryczenie, niesmak i zaprzecza własnej idei.