Serial wpisuje się w nowy, rozwlekły i nieuporządkowany rytm świata, w jego chaotyczną komunikację, jego niestałość i płynność. Ta forma opowieści chyba najbardziej twórczo szuka dziś nowej formuły. W tym sensie odbywa się w serialu poważna praca nad narracjami przyszłości, nad dopasowaniem opowieści do nowej rzeczywistości.
Jest dokładnie tak, jak ujęła to Olga Tokarczuk w swojej noblowskiej przemowie. A skoro serial to stale żywy, zmieniający się organizm, to zobaczmy, które z tegorocznych operacji udały się najlepiej. I jeszcze jedno. Poniżej dziesiątka najciekawszych, premierowych tytułów (braliśmy pod uwagę tylko te sezony, które w 2022 roku trafiły na platformy po raz pierwszy), ale sprawdźcie koniecznie nasze podsumowania najlepszych płyt z Polski i zagranicy oraz singli – też zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Nasz miesiąc zestawień trwa i nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa!
„Peacemaker” (HBO Max)
Urocza jest ta transformacja współczesnych produkcji komiksowych; kiedyś patetycznych jak na mszy świętej, teraz regularnie jadących po bandzie. Bo kiedy przychodzi taki James Gunn i wciska w usta swoich bohaterów chamskie żarty o innych postaciach DC, to naprawdę – nie idzie się od tego oderwać. Koniec z mrocznymi herosami, czas na pieprzniętego Peacemakera, który może i chce dla świata dobrze, ale wychodzi jak wychodzi. Serial jak haust świeżego powietrza, przypominający, że u zarania sztuki komiksu chodziło przede wszystkim o zajebistą zabawę. Potrzebowaliśmy go w tym ponurym 2022. Jacek Sobczyński
„Ród smoka” (HBO Max)
Intrygujące wątki, napędzane przez niejednoznacznych bohaterów i złożone relacje między nimi. Do tego dochodzi wspaniały casting – zdominowany przez brytyjskich aktorów i pozbawiony wyeksploatowanych twarzy, co stanowiło także o sile ekranizacji Pieśni lodu i ognia. Ryan Condal i Miguel Sapochnik (co-showrunner i reżyser) ewidentnie grają sentymentem za złotą erą Gry o tron. Motyw muzyczny Ramina Djawadiego prowadzi bezpośrednio dekadę wstecz; w jednej ze scen pada klasyczne Dracarys!; bezpardonowo eksponowana jest przemoc i seks; ponownie fantastyczne realia to zaledwie pretekst do snucia szekspirowskiej opowieści o władzy. Gra ścioraną talią kart była jednak wpisana w prequel (nasza recenzja tutaj). Na podobnych prawach kontynuacji – kadry z Pierścieni władzy przypominają to, co z trylogią J.R.R. Tolkiena zrobił Peter Jackson. Ród smoka raczej nie miał prawa okazać się sytuacją typu history in the making, jak wtedy, gdy wyemitowany został epizod Winter Is Coming. Ale i tak dowieziono potężne sekwencje – jak te z turnieju rycerskiego, które bez problemu znalazłyby się wśród highlightów z Gry o tron. Jest naprawdę dobrze. Marek Fall
„Severance” (Apple TV)
Biurowa rzeczywistość to doskonały scenariuszowy surowiec. A kiedy wydawało się, że wszystko już w tym temacie wymyślono, z unikatową wizją wjechali twórcy Severance. Dystopijne science fiction, które najprościej opisać jako The Office rozgrywające się w świecie Black Mirror. Opowieść o szkodliwej pracy, która zabiera życie prywatne. O toksycznym środowisku, uległych pracownikach i bezwzględnych przełożonych. Jak pisałem w recenzji, The New York Times określił serial pierwszą wybitną serią czasów Wielkiej Rezygnacji. Ciężko się nie zgodzić. Trafiony casting; gwiazdy w obsadzie (Christopher Walken, Patricia Arquette, Adam Scott czy John Turturro); scenariusz poprowadzony w żwawym tempie; nieustające napięcie. Do tego innowacyjna praca kamery oraz dopieszczona scenografia i świeże podejście do retrofuturystycznej stylówy. Jeśli nie macie jeszcze planów na świąteczne nadrabianie – już macie. Możecie też najpierw przeczytać nasz tekst o Severance. Lech Podhalicz
„The Bear” (Disney+)
Kto robił w gastro, ten się w cyrku nie śmieje. To branża, którą kino i telewizja, nie wiedzieć czemu, z uporem maniaka przedstawiała wedle kilku sztanc: albo patusiarnia, albo ciepły, rodzinny biznes, że nic, tylko rzucić wszystko i gotować kartacze. Tymczasem w The Bear kuchnia to regularne pole bitwy, a przecież mówimy nie o trzech gwiazdkach Michelin, tylko zwykłej, chicagowskiej kanapkarni. Niesamowite, jak bardzo... inaczej ten serial potrafił ograć banalną codzienność. Nikt przedtem nie pokazał pracy od kuchni jak wycieńczającego tańca pomiędzy stalowymi szafkami a wiecznie brudnym blatem, napychania buł mięsem niczym wiecznej walki. Nie ma beki z klientów, bo ci, którzy dla nich pracują, mają wystarczająco mocne życiorysy. Poruszająca jest w The Bear ta proza życia codziennego (recenzja serialu tu) i myślę sobie, że jeśli obejrzeli to ci, którzy stoją za kulinarnymi reality shows, gdzie od łowienia talentów bardziej liczy się poniżanie kucharzy, to w tym momencie powinno być im bardzo głupio. Jacek Sobczyński
„Andor” (Disney+)
Tego nie było w planach, ale wychodzi, że Andor to nasze ulubione Star Warsy ostatnich lat i rzecz poważnie aspirująca do wejścia w kanon. Paradoks polega na tym, że kamień milowy tego uniwersum (nie bójmy się tych słów) pochodzi z jego absolutnych rubieży. Brakuje Jedi, akcji mierzonej w midichlorianach, zamiast latać twardo stąpamy po ziemi, ale jesteśmy w stanie przehandlować to za perfekcyjny storytelling. Mówiąc krótko, tutaj zgadza się wszystko – są bohaterowie, którzy grają o jakieś stawki, są konflikty dosłownie podniesione z ulicy, które jesteśmy w stanie w końcu sobie wyobrazić i które powodują gulę w gardle. O Andorze w newonce już się nagadałem, więc dodam jedynie, że ten serial to ostateczny dowód na to, że dla Star Warsów sky is the limit. Skoro da się pokazać Imperium jako formację karierowiczów niskiego szczebla i propagandowe jasełka, a origin story Rebelii opowiedzieć tak, że równie dobrze mogłoby się rozegrać w grudniu ’70 na wybrzeżu – wszystko jest możliwe. I nagle to całe a long time ago in a galaxy far, far away… zaczyna być o czymś zupełnie innym. Mateusz Demski
„Lakers. Dynastia zwycięzców” (HBO Max, Player)
Dwie rzeczy na tym świecie każą mi wierzyć w Boga: seks i koszykówka – zaczyna Jerry Buss, po czym zwraca się do widza niczym Frank Underwood i kładzie karty na stole: dowiecie się pierwsi. Kupuję drużynę! Jak powiedział, tak zrobił. Za 67,5 koła przejął udziały klubu, który szorował po dnie ligi. Klub nazywa się Los Angeles Lakers, jesteśmy na przełomie roku ’79 i ’80, gdy w NBA pojawił się gość, który przeprowadził basket z epoki kamienia łupanego w nowoczesność. Kiedy jednak do roboty bierze się Adam McKay i spółka, wiedzcie, że nie będzie to ani klasyczny sportowy biopic, ani pościelówa typu Rzut życia. Tu nie ma miejsca na półśrodki, tylko wjeżdża się na grubo – jest montaż atrakcji i łamanie czwartej ściany, są mastershoty i wstawki stylizowane na archiwalne nagrania, typu domowe VHS-y i bóg wie co jeszcze. Ale Lakers to o wiele więcej. Forma nie bierze tu rozwodu z treścią, rozbuchany obrazek idzie pod rękę z niewiarygodnie przekminionym storytellingiem – historia rozpisana na przeszło 20 wiodących postaci przechodzi płynnie od szatni, przez kulisy trenerskiego życia i zarządu, po monumentalną panoramę społeczną. Wielka rzecz, streamingowy towar jakości prima sort, który zasługuje na więcej uwagi niż zostało mu dotąd poświęcone. Mateusz Demski
„Atlanta” (Disney+)
W tym roku Atlanta wróciła ze zdwojoną siłą. Po czteroletniej przerwie – spowodowanej pandemią oraz innymi aktywnościami Donalda Glovera – dostaliśmy dwa sezony uzupełniające historię Paper Boia. W Polsce dostępny jest – póki co – przedostatni, w którym doświadczamy wykręconego eurotripu dzielnej ekipy. Pomimo długiej rozłąki z widzami, hicior stacji FX nie stracił nic z poczucia humoru, genialnego scenopisarstwa i niezwykle celnych obserwacji rzeczywistości. Wszyscy starzy znajomi rozwinęli się w – często zaskakujących – kierunkach; nieustannie poszukując sensu życia i próbując osadzić się w niełatwych realiach. A społeczny komentarz, jaki się tu wydarza, to jest naprawdę next level mądrości, świadomości i dystansu. Nikt z taką lekkością o tak istotnych sprawach nie mówi. I z takim pokładem absurdów oraz popkulturowych referencji.
Childish Gambino po raz kolejny udowadnia, że obecnie znacznie lepiej czuje obraz niż muzykę. I tylko łezka się w oku kręci, że to już zamknięty etap. Kto na bieżąco śledził Atlantę, ten wie, że to jedno z kluczowych wydarzeń w historii nowoczesnej telewizji. Kto z jakiegoś powodu wciąż nie obejrzał: czas to zmienić, obowiązkowo. Long live Atlanta. Lech Podhalicz
„Biały Lotos” (HBO Max)
O Białym Lotosie pisaliśmy już dwukrotnie – i oceniając go jako całość, i biorąc pod lupę postać neurotycznej Tanyi McQuoid, w którą brawurowo wcieliła się Jennifer Coolidge. Nazwisko Mike’a White’a, twórcy formatu, musiało jednak paść i w zestawieniu najlepszych seriali 2022 roku. Akcję pierwszego sezonu produkcji osadzono na Hawajach, a jej motywem przewodnim były pieniądze. Z jej nowych odcinków, tym razem rozgrywających się na Sycylii, również bije luksus i przepych. W centrum wydarzeń stoją jednak zawiłości relacji międzyludzkich: seks, romanse, podchody i zdrady.
W przeboju HBO znów z powodzeniem połączono dwie konwencje. Satyra na współczesne społeczeństwo, owładnięte niezdolnością do komunikacji i stale szukające szczęścia, idzie w parze z historią kryminalną. „Kto zabił?” to ledwie jedna z wielu zagwozdek, przed którymi staną goście pięciogwiazdkowego hotelu. Obserwując ich, warto nastawić się nie tyle na beztroski odpoczynek na kanapie, ile na jazdę bez trzymanki. Stanisław Bryś
„Miasto jest nasze” (HBO Max)
Sami zastanawialiśmy się, jak to się stało, że Miasto jest nasze dotarło aż tak wysoko. I pewnie chodzi o to, że takie mamy czasy, w których jako widzowie chcemy, żeby ktoś objaśniał nam, dlaczego rzeczywistość rozpada się na kawałki. Duet David Simon – George Pelecanos ma w sobie coś i z dociekliwego reportera, i literata od wielkich amerykańskich powieści, epicko kreślącego najnowszą historię Stanów Zjednoczonych. A USA to nie Los Angeles czy Nowy Jork, ale podupadłe, przeżarte korupcją miasta Pasa Rdzy. W tej dżungli przetrwają najmocniejsi, w tym przypadku ci z policyjnym odznakami. Zaś Simon z Pelecanosem dokładnie, krok po kroku, pokazują, czemu to wszystko się aż tak spieprzyło, nie uciekając przy tym od filmowości – zabieg, dzięki któremu widzowie najpierw poznają efekty, a potem ich przyczyny, przypomina, że to nie dokument (choć powstały na bazie książki non fiction), ale świetnie skonstruowany społeczny kryminał. Smutny, bo kilkanaście lat temu oglądaliśmy The Wire, sztandarowy tytuł Davida Simona, i łudziliśmy się, że to patologia i będzie już tylko lepiej. Jest gorzej. Jacek Sobczyński
„The Rehearsal” (HBO Max)
Pamiętacie Złoty dotyk Nathana sprzed kilku lat? Nathan Fiedler zagrał w nim absolwenta szkoły biznesowej, który niczym za machnięciem różdżki ma odmienić los przedsiębiorców pogrążonych w kryzysie. Gdy kurz po tamtym serialu zdążył już dawno opaść, komik znów kreuje bohatera-doradcę chcącego pomagać innym ludziom. W Rehearsal próbuje przygotować ludzi do ważnych wydarzeń, życiowych przewrotów albo wiążących rozmów. Tytułową „próbę” za każdym razem aranżuje tak dobrze, jak tylko umie – do tego stopnia, że zatrudnia wyszkolonych aktorów i tworzy realistyczną scenografię.
Produkcja przypomina nieco matrioszkę – raz za razem wyłaniają się w niej nowe wątki i smaczki. Zawiły, ale wciągający scenariusz przypomina piętrowe konstrukcje pisane przez Charliego Kaufmana. Absurdalny humor kontrastuje tu z cringe’em, żeby za chwilę ustąpić miejsca poruszającym emocjom. Rehearsal można też odczytywać jako metakomentarz poświęcony branży filmowej. Pozostaje tylko niedosyt, że trwa tak krótko. Stanisław Bryś
Komentarze 0