TOP 20 najlepszych zagranicznych płyt 2020 roku

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
WWW.png

Po zamknięciu rekapitulacji singlowej przechodzimy do tej części podsumowań, która bywa uznawana za właściwą. Na początek - zagranica z zaskakującymi rozstrzygnięciami na szczycie, pełnym spektrum gatunkowym i snopem światła skierowanym na newcomerów. Po prostu: wszystko, wszystko co najlepsze!

Dwie poprzednie odsłony naszych końcoworocznych rankingów znajdziecie tutaj:

1
20. The Weeknd - After Hours

The Weeknd z uśmiechem filmowego psychopaty i krwią spływającą z twarzy rusza w podróż po swojej dyskografii; typowych dla siebie pościelowych klimatach, popkulturowych inspiracjach i eightiesowych brzmieniach. Tak naprawdę dopiero na After Hours Tesfaye w pełni realizuje swój przebojowy potencjał i udaje mu się wpisać starannie wykreowanego alter ego do leksykonu kultury masowej. The Weeknd prezentuje cały wachlarz muzycznych osobowości, dokonując tego z zachowaniem lekkości i spójności narracji. Jaki rok, taki złoczyńca. Karina Lachmirowicz

2
19. Conway the Machine - From King To A GOD

Świetny album, przy którym nie można nie postawić paru znaków zapytania. Na ile faktycznie kupujemy Conwaya za głębokie, oldschoolowe brzmienie (pianinko w Dough & Damani to jakiś lost tape Mobb Deepów), a na ile za sprawą ewidentnego hype'u na Griseldę? I generalnie - czy nie jest to pewien rodzaj reakcji obronnej na przesyt trapu? Z drugiej strony From King To A GOD to nie żaden piwniczny obskurw, a autentycznie mocarne wydawnictwo z najlepszymi bębnami roku, wysoko latającymi featami (Method Man w najlepszej formie od lat) i wożącym się jak osmański pasza gospodarzem. Ma prawo, bo jeśli najpierw prawie giniesz w strzelaninie, potem budujesz movement w mieście bez sceny muzycznej, który rozlewa się na cały świat, a jeszcze później jako 38-latek wydajesz solowy debiut - i to taki debiut! - to konkurencji wypada tylko odstawić Macieja Kozłowskiego w Ajlawiu. Najlepsza płyta z lat dziewięćdziesiątych, która wyszła w 2020 roku. Jacek Sobczyński

3
18. FLOHIO - No Panic No Pain

Flohio w najlepszej odsłonie - na surowych, wibrujących beatach z braggowymi wersami. Jej najnowszy mixtape to mieszanka różnych emocji, spośród których na pierwszy plan wysuwa się samoakceptacja i wściekłość. Kontrastujące stany to jedno, ale brytyjska raperka dodatkowo eksperymentuje z brzmieniami, wymyka się wszelkim gatunkowym ramom i uniemożliwia zatrzymanie swojego potoku słów. Wyczekiwany, ale nieco spóźniony debiut może nie spełnił wysokich oczekiwań, ale No Panic No Pain stanowi zwiastun tego, co Flohio może nam zaserwować na kolejnych projektach. Karina Lachmirowicz

4
17. Jockstrap - Wicked City

Ustaliliśmy już, że na dalekich obrzeżach mainstreamu hyperpop stanowi wiodącą siłę witalną. Spośród newcomerów, którzy z muzyki popularnej robią sobie ekwiwalent futbolu totalnego Rinusa Michelsa na szczególną uwagę zasługują londyńczycy z Jockstrap. Duet ma tę – charakterystyczną dla całego subgatunku – właściwość, że kilkuminutowym utworom potrafi nadać intensywność promomiksu, ale dysponuje ponadto zjawiskowymi umiejętnościami songwriterskimi, a swoją twórczość bierze w cudzysłów na tyle rozsądnie, że nie ma przeciwwskazań, by traktować go całkiem serio. Dzieciaki zostały w tym roku podpisane przez zasłużoną wytwórnię Warp, co jest znaczącym handicapem przy aspiracjach do miana the next big thing. Marek Fall

5
16. Dua Lipa - Future Nostalgia

Bez featów. Bez zapychaczy. Bez trzymania się starego jak dąb Bartek schematu, według którego nie ma popowej płyty bez pierwszego singla tanecznego, drugiego balladowego, a trzeciego z gościnką jakiegoś - popularnego obecnie - rapera. Zamiast tego stuprocentowo przebojowe, naładowane zaraźliwymi bangerami wydawnictwo, bezwzględnie najlepsza mainstreamowa płyta roku. Zbudowana na miłości do retro, cytująca White Town, Olivię Newton-John i INXS, ale współczesna, bez frajerskiego jechania po całości na klawiszach z lat osiemdziesiątych, które ma przykryć to, że ktoś tu nie ma pomysłu na siebie. Future Nostalgia? Ostatni raz tytuł tak dobrze oddawał zawartość płyty chyba wtedy, kiedy Fazi nagrał Kokainowy blues. Jacek Sobczyński

6
15. Jessy Lanza - All The Time

Związana ze słynnym Hyperdubem - kolebką brytyjskiego soundu XXI wieku - Jessy Lanza dopisała do jego historii unikatowy rozdział. O ile Burial, Kode9, Zomby czy The Bug snuli depresyjne, nocne opowieści o deszczowym Londynie - Lanza wjechała z buta i zaproponowała nagrywanie retrofuturystycznych piosenek, w których sekretnym składnikiem okazał się być wkład Jeremy’ego Greenspana z Junior Boys. I zrealizowała to z wdziękiem godnym Włodzimierza Czarzastego dissującego nieogarniętych policjantów.

Trzeci - po Pull My Hair Back i Oh No - album Kanadyjki to najjaśniejszy moment jej dyskografii. All the Time ukazał się pod koniec lipca i z miejsca posłużył za utopijny soundtrack do wakacyjnych wypadów i euforycznych wrażeń późnego lata odbywających się w samym środku pandemicznego syfu. Po nokturnowych nastrojach nie ma tu śladu - na trzeciej płycie Lanza dostarczyła deficytowy towar spotykany rzadziej od sprawnego Cyberpunka, czyli doskonale napisane, lekko nostalgiczne piosenki do sączenia piwka w parku, powrotów z melanżu o świcie i opłakiwania przelotnych zauroczeń. Lech Podhalicz

7
14. Headie One - EDNA

Jeżeli GANG miało być przełomem w karierze Headiego One’a, świadczącym o jego eksperymentalnym brzmieniu - EDNA jest znaczącym przeskokiem od ulicznych klimatów. Studyjny debiut reprezentanta Londynu poświęcony jest Ednie Adjei - matce rapera, która zmarła, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Na całej trapowej długości Headie spogląda wstecz - już nie tyle na background dorastania w jednej z najgorszych dzielnic całej Wielkiej Brytanii, co - młodość w cieniu straty najbliższego członka rodziny. Nie oznacza to jednak, że EDNA miała być całkowitym odcięciem od przeszłości. Headie One tańczy i freestyluje z duchami przeszłości, cały czas zapewniając, że nieprzypadkowo znalazł się na szczycie sceny brytyjskiej… wróć - światowej. Karina Lachmirowicz

8
13. Bad Bunny - YHLQMDLG

Zadziwiający jest w Polsce fakt skrajnej ignorancji dotyczącej sceny reggaetonowej. Jasne - łatwiej jest przypisać zachwyty nad tą muzyką taksówkarzom z Madrytu czy francuskim nastolatkom, gdzie latynoskie diaspory dorastały przecież od dziesiątek lat. Nad Wisłą - w kwestii tła do przedniej zabawy i głośnej muzy do fury - nadal rządzi rodzimy rap z przerwami na biesiadę i disco polo, a wyjątkiem od reguły było wkurwiające Despacito. Fair enough, taki mamy klimat.

Najwyższy czas to zmienić, bo - pomijając walory komercyjne i zyski liczone w miliardach - we współczesnym mainstreamowym reggaetonie jest przecież znacznie mniej przypału, niż w amerykańskim trapie. Z trzech płyt, które w tym roku dał światu Bad Bunny, dwie są Thomasem Mullerem, a jedna, YHLQMDLG, to poziom Roberta Lewandowskiego. Czego tu nie ma - masujący trzewia reggaeton DJ Pythona, nieprzyzwoita piosenkowość The Weeknda, groteskowe braggadocio Drake’a, a wszystko to na przestrzeni 20 tracków składających się w sumie na 65 minut uczty w klimatach latino. Bad Bunny porwał się na nagranie płyty złożonej z samych przebojów i - pod opatrznością Nuestry Señory de la Candelarii - zadanie porównywalne do przełożenia na język kina herbertowskiej Diuny udało mu się celująco. Lech Podhalicz

9
12. Soccer Mommy - color theory

Indie rock w wykonaniu Sophie Allison to melancholijny materiał, który miał być osobistą opowieścią o dorastaniu i zmaganiach z problemami natury psychicznej, ale okazał się zaskakująco uniwersalny z uwagi na okoliczności premiery. Autorka color theory podzieliła to wydawnictwo na trzy stany, które są reprezentowane przez trzy kolory: niebieski dla depresji, żółty dla chorób psychicznych i fizycznych, a szary dla straty. Ta skromna paleta - i ponadprzeciętne zdolności songwriterskie - wystarczają do namalowania poruszających obrazów. Tak nie brzmi 23-letnia piosenkarka - tak brzmi dojrzały głos zmęczonego pokolenia, które próbuje się odnaleźć w niepokojącym bałaganie dzisiejszych czasów. Karina Lachmirowicz

10
11. Nubya Garcia - Source

Nowa brytyjska fala jazzu zdążyła zalać nie tylko Londyn i okolice, ale również pozostałe terytoria Starego Kontynentu. Poza muzycznym mastermindem Shabaką Hutchingsem i młodymi adeptami sztuki - Joe Armonem-Jonesem czy zespołem Ezra Collective - warto mieć też baczne oko na Nubyę Garcię. Zwłaszcza, jeśli w postaci zbawiciela saksofonu wielu nadal upatruje Kamasiego Washingtona, u którego kreatywność wyczerpała się tak szybko, jak ostatnio Bosakowi zasób słownictwa.

Ale do rzeczy - Source jest hołdem dla afrofuturystycznego dziedzictwa i miejscem, gdzie jazz spotyka karaibską rytmikę i tamtejszą wrażliwość. Garcia zalicza wysoki lot poprzez spirytualistyczne meandry jazzu dokładając do tego dub i reggae. Wszystko ze wsparciem Kwesa, producenta pracującego wcześniej z Kelelą, Solange czy Micachu, który przekładając to na duchową nomenklaturę - zamienił psychodeliczną wojażerkę w rozlewającego się po ciele candy flipa. Lech Podhalicz

11
10. King Krule - Man Alive!

Nie jest to co prawda The OOZ, ale nadal nikt nie ma podjazdu do wariacji Archyego Marshallana temat muzycznego dziedzictwa Londynu, punk rocka i barowej piosenki autorskiej. Gdyby on debiutował Man Alive! z pewną dozą prawdopodobieństwa można by założyć, że zdominuje podsumowania jak caryca Isinbajewa – skok o tyczce, ale jednak audytorium zwykło nużyć się constansem nieodjebywalności. Coś jak z bramkami Roberta Lewandowskiego, które kiedyś dostarczały większej ekscytacji. Man Alive! to wsobny materiał totalny, jakby skrojony pod rzeczywistość lockdownową, a jego wartość wydaje się tym większa, im dotkliwsza jest hossa na gitarowej scenie. I niech po tej płycie ktoś jeszcze raz spróbuje zażartować, że rudzi ludzie nie mają duszy! Marek Fall

12
9. Amaarae - The Angel You Don't Know

35-minutowy amalgamat tego, co najważniejsze w 2020 roku; afrobeatowe dziedzictwo pożenione z współczesnym r'n'b, baile funkiem, hyperpopem i odrobiną hauntologii. Ale żeby nie świrować znawców i sypać nawiązaniami - The Angel You Don't Know jest przede wszystkim szalenie interesującym komentarzem do stereotypów kobiecości i seksualności, zakorzenionych w afrykańskiej tradycji. Tu ta tradycja może nie zostaje odrzucona, raczej opowiedziana na nowo, zachowując lokalny, muzyczny background, ale i silniej akcentując pierwiastek kobiecej siły. To dowód na to, że w 2020 ocenianie wagi albumu tylko przez pryzmat muzyczny jest boomerską naleciałością. Niezwykle istotnym czynnikiem jest też kulturowy impakt - i to jest właśnie ta para kaloszy. Jacek Sobczyński

13
8. Denzel Curry, Kenny Beats - UNLOCKED

Kenny Beats to taki rapowy Jacek Sasin; czego się nie dotknie, zamienia w złoto. Dobra - teraz żarty na bok. Denzel Curry, czyli obecnie najwszechstronniejszy technicznie raper połączył siły z EDM-owym sierotą, dla którego rap okazał się antidotum zbawiennym, niczym szczepionka Pfizera dla przetrzebionej pandemią ludzkości. Spotkanie o wadze porównywalnej do obecności Michała Wiśniewskiego na gopnikowskim party w Kijowie, zaowocowało EP-ką doskonałą, bo Unlocked powinno być prezentowane na uniwersytetach jako wzór rapowego dzieła kompletnego. Punkowa agresja, perkusyjna surowizna i Curry rzucający punchami celnie jak jego imiennik Stephen - brązowym Spaldingiem. Lech Podhalicz

14
7. Sevdaliza - Shabrang

Sevdaliza czyni czarne gusła w anturażu preapokaliptycznego folkloru, zostawiając konkurencję daleko w tyle, jeśli chodzi o ten rok - pisaliśmy w recenzji Shabrang, widząc w tym wydawnictwie murowanego kandydata do albumu roku. Finalnie stanęło na szczęśliwej siódemce, ale to w niczym nie umniejsza 33-latce, która w oszałamiający sposób pożeniła filozofię orientu z Bristol Soundem i dark wave'ami. Sevda ze swoją multikulturową, minorową elegancją na poważnie rozpoczęła w tym roku pościg za FKA Twigs. Marek Fall

15
6. Fiona Apple - Fetch The Bolt Cutters

To jeden z najmniej newonce’owych albumów, jakie kiedykolwiek trafiły do naszych podsumowań, ale po prostu nie dało się inaczej. Fiona Apple zestawiła barowy wodewil Toma Waitsa z tekściarskimi wiwisekcjami jak u najlepszego Marka Kozelka (choć to niefortunne porównanie w świetle tegorocznego skandalu), tworząc w ten sposób zjawiskowy materiał na przecięciu piosenki aktorskiej i kanonu amerykańskiej muzyki niezależnej. Fetch The Bolt Cutters jest pierwszą dziesiątką Pitchforka od czasu My Beautiful Dark Twisted Fantasy; płytą roku według redakcji m.in. Consequence of Sound, Entertainment Weekly, Forbesa, Guardiana, Paste’a, Slant Magazine i Vulture; potencjalnym przyczynkiem dwóch nagród Grammy. Mało? Marek Fall

16
5. Yves Tumor - Heaven To A Tortured Mind

Sean Bowie konkretnie zaznaczył swoją obecność na scenie wraz z Safe In The Hands of Love, gdzie miał miejsce karnawał różnorodności spod znaku tradycji wytwórni Warp, alternatywnego R&B czy kanonu indie. Heaven to a Tortured Mind stanowi krok w kierunku spójności, a przy tym dostarcza wielu momentów, gdy Yves Tumor - ekscentryk i eksperymentator pozycjonuje się właściwie jako klasyk. Nie ma co przesadzać z wychwalaniem jego innowacyjności, bo ten krążek to właściwie najlepsza rzecz TV on the Radio od 2008 roku, ale już na wysokości Gospel For A New Century staje się jasne, że on nie będzie ciekawostką jednego sezonu, ale ma szansę namieszać w popie jak ten bardziej znany Bowie. Marek Fall

17
4. Drakeo The Ruler - Thank You For Using GTL

Sytuacja zupełnie wyjątkowa: ponure, gangsterskie wydawnictwo z wokalami zarejestrowanymi... przez więzienny telefon sieci GTL, bowiem podczas nagrywek Drakeo The Ruler przebywał za kratami. I teraz słowo wyjaśnienia. To jest jedna z tych płyt, które trzeba wrzucić do szufladki disturbing. Przez niecodzienną formę słucha się jej nieprzyjemnie, w poczuciu zagrożenia, zupełnie jakby odnalazło się przypadkowo taśmy prawdy jakiegoś groźnego przestępcy. Ale trzeba powiedzieć otwarcie - ten zestaw numerów broni się też czysto muzycznie. Surowy automat perkusyjny pasuje jak ulał do telefonicznego rapu Drakeo, który to brzmi jak pewny siebie wyga (w Fictional wyśmiewa prokuratora, który myślał, że wszystkie historie z jego kawałków są prawdziwe; nie pociągniesz do odpowiedzialności Denzela Washingtona za jego rolę w Dniu próby - nawija), to znów jak zaszczute zwierzę, w czym pomagają okoliczności; powtarzający się stale motyw ta rozmowa jest nagrywana nie daje zapomnieć o nadzorze, pod którym powstawała Thank You For Using GTL. Szczery, brutalny dokument, po którym czujecie się tak źle, jak po seansie American Murder. Jacek Sobczyński

18
3. Run The Jewels - RTJ4

Wedle klasycznej zasady im gorzej, tym lepiej – samo życie ułożyło dantejskie sceny jakby na potrzeby dropu od Run The Jewels. I kiedy po Minneapolis zapłonęły całe Stany - Killer Mike i El-P nagrali penerski, post-bladerunnerowski opus, gdzie DJ Premier spotyka Gang of Four, a rzeczywistość zostaje zsyntetyzowana do wersów All of us serve the same masters, all of us nothin’ but slaves / Never forget in the story of Jesus, the hero was killed by the state. Można by podjąć dyskusję, czy u RTJ-ów nie zaczynają pojawiać się symptomy dziaderstwa, ale wciąż – czwórki nie wypada marginalizować choćby z tego powodu, że to jedna z najbardziej spektakularnych beatowo płyt w całej historii rapu. A to, co się dzieje na finał przy A Few Words for the Firing Squad (Radiation) to wydarzenie z wysokości A Day in the Life. Marek Fall

19
2. KeiyaA - Forever, Ya Girl

- Powiedzonko what a time to be alive w obecnej sytuacji nie brzmi zbyt fortunnie, ale dla alternatywnego hip-hopu i r'n'b to rzeczywiście belle époque. W peletonie nieformalnego movementu plasuje się – pochodząca z Chicago, a związana z Nowym Jorkiem – wokalistka i multiinstrumentalistka, keiyaA. Chakeiya Richmond oficjalnie zadebiutowała w tym roku albumem Forever, Ya Girl, który na poziomie konstrukcji może przypominać chaotyczne, post-madvillainowe nagrania Earla Sweatshirta, a na poziomie brzmienia – eksperymenty z Brainfeeder. Wciąż jest to jednak twórczość ze wszech miar autorska z uwagi na coming-of-age’owe historie, które zostały tu ufundowane na tożsamościowym backgroundzie - ekscytowaliśmy się Chakeiyą, wskazując najciekawsze tegoroczne newcomerki. W obrębie awangardowego neo soulu dawno nie było tak intrygujacego i kompletnego materiału jak jej Forever, Ya Girl. Aż prawie przestaliśmy tęsknić za Eryką Badu. Marek Fall

20
1. Pa Salieu - Send Them To Coventry

Wskazanie najlepszego - naszym zdaniem - albumu roku nie było wcale oczywistą sprawą. Pomijając undergroundową scenę - muzyczny mainstream i okolice nie dostarczyły w tym roku pozycji wybitnej, o której będzie się dyskutowało latami. Ostatecznie postawiliśmy na debiut Brytyjczyka o gambijskich korzeniach. Powodów, dla których to zrobiliśmy jest co najmniej kilka. Jest tu hołd dla brytyjskiej sceny klubowej, 2-step przybiera momentami formę burialowej melancholii, kiedy indziej perkusyjna ofensywa przywodzi na myśl dokonania Kenny’ego Beatsa, a motywem przewijającym się przez wiele numerów jest popularny obecnie drill. Mało? - tak pisaliśmy w sylwetce 22-letniego artysty.

Daleko Send Them to Coventry do geniuszu Good Kid, m.A.A.d City, ale - podobnie jak Kendrick na swoim opus magnum - Pa Salieu stosuje na debiucie iście filmową narrację, zamieniając jedynie Compton na Coventry. Same same but different. Wspomina o afrykańskich korzeniach, wykłada osiedlowe zależności, chowa przyjaciół i z ograniczoną dozą optymizmu spogląda w przyszłość. Debiut dowieziony zarówno technicznie, jak i wizjonersko, brytyjski rap pożeniony z afrobeatsowymi wpływami i furtka do wielkiej kariery, którą Salieu ma wypisaną na twarzy zaraz obok licznych postrzałowych blizn. Lech Podhalicz

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.