Podczas, gdy Kanye chodzi ciemną doliną, Travis sięga po środki wymyślone przez niego na wysokości Yeezusa i kręci swój blockbuster z rozmachem Christophera Nolana, dla którego zrobił przecież w 2020 roku utwór The Plan do filmu Tenet.
Marek Fall
Tak oczekiwanej premiery nie było prawdopodobnie, odkąd Ye wydawał Dondę. O ile jednak Egipski Syndykat Muzyków zablokował La Flame'owi występ pod piramidami, więc nie było powtórki z Mercedes-Benz Stadium w Atlancie, obyło się bez rozczarowania towarzyszącemu wydawnictwu sprzed dwóch lat. Bo też Trav daje upust fascynacji nagraniami swojego mentora w szczycie formy. Z czasów, gdy ten przygotował jeden z najbardziej bezpardonowych projektów, jakie kiedykolwiek zaistniały w mainstreamie (Yeezus). A przy tym korzysta z instynktu, który – wedle słów wspomnianego Christophera Nolana – pozwolił mu na błyskawiczny wgląd w narracyjny i muzyczny mechanizm stworzony na potrzeby Tenet przez reżysera wspólnie z autorem ścieżki dźwiękowej, Ludwigiem Göranssonem. Tym sposobem wrażenia z Utopii przypominają to, co czuł na Oppenheimerze ten gość, który zaklepał sobie miejsce na środku pierwszego rzędu w IMAX.
Travis Scott stworzył monumentalny projekt. Symbolicznie rozciągnięty do ponad 70 minut – na przekór tym wszystkim, którzy naginają karku pod słuchaczy z coraz krótszym attention spanem. Przygotowany z całym zastępem Avengersów – wśród producentów m.in. Kanye, Pharrell, Alchemist czy Metro; wśród gości m.in. Bon Iver (przerobiliśmy na My Beautiful Dark Twisted Fantasy), Drake, Playboy Carti, Beyoncé, 21 Savage, The Weeknd, Young Thug, Bad Bunny, Future, SZA, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Tak, jakby 32-latek rzeczywiście chciał zrobić koniec gry.
Materiał zaczyna się porażająco. Wjeżdżają niepokojące wokale seventiesowych rockmanów progresywnych z Gentle Giant; potem stylowy, staroszkolny sample z Cigarettes Sur Cigarettes Michela Corringe'a, któremu towarzyszą mocne, garażowe bębny; na koniec – dystopiczne, złowrogie synthy. To otwarcie; Hyenas. Dalej jest równie intensywnie – Travis lubuje się w zaskakujących beat switchach, a właściwie każdy utwór ma specyfikę szkatułkową i zawiera w sobie kilka innych. Weźmy to Modern Jam, które jest niby podporzadkowane surowemu rytmowi, ale zostaje skontrowane ekspresyjnym wokalem Teezo Touchdowna. Wspaniałe jest na Utopii budowanie dramaturgii. Koronny przykład – Sirens, gdy w drugiej części pojawia się gitarowy fingerpicking, niedługo później slide guitar w towarzystwie gryzących syntezatorów, a następnie powrót do motywu z samego początku kawałka. Czego tutaj nie ma! Jeśli mowa o filmowej wyobraźni – Scott w God's Country posiłkuje się fragmentem kultowej Kołysanki Krzysztofa Komedy z satanicznego horroru Romana Polańskiego, Dziecko Rosemary. W Circus Maximus dokonuje niemal dokładnej kopii Black Skinhead. Indeks później (Parasail) porywa się na – przestrzennie zaaranżowaną – balladę, otwieraną szorstkim głosem przez Dave'a Chappelle'a. Na ostatniej prostej wybrzmiewa głos SZY (Kinesis), a chwilę później z charakterystyczną dla siebie kruchością James Blake rozpoczyna Til Further Notice, żeby zaraz zrobić miejsce 21 Savage'owi... A przecież Utopia była promowana reggaetonem z generatora Bad Bunnyego (K-pop).
Paradoksalnie, choć tak spektakularna, niemal pozbawiona jest jednoznacznych bangerów. Za taki można uznać chyba tylko Topia Twins? Zamiast ferii przebojów Travis wydaje się przewrotnie realizować spójną wizję albumu fabularnego. Minorowego i wciągającego; na swój sposób ostatecznego w formie. Dokonał równocześnie niemożliwego – przykuwając uwagę na dystansie nieprawdopodobnym z obecnej perspektywy; bez wypełniaczy. Jest jedno ale: jak na wizjonera, jest zbyt wtórny. Bo Utopia to po prostu Yeezus na Rodeo.
Lech Podhalicz
W końcu jest. Majestatyczna, introwertyczna i na granicy przesady. Wyczekiwana Utopia Travisa Scotta zaczyna się od słów wokalisty Dereka Shulmana: The situation we are in at this time/Neither a good one, nor is it so unblessed/It can change, it can stay the same. Zaczynamy więc w punkcie zero – może być lepiej, może być gorzej. Na dwoje babka wróżyła, czy jakoś tak. Jak zatem wygląda sytuacja z czwartym longplayem La Flame’a? Overhype czy AOTY? Dowiózł czy przekombinował?
Wygląda na to, że nawet kochana pani Beatka z mięsnego zauważyła, że Scott zainspirował się Yeezusem i Dondą. Nic dziwnego, w końcu Ye poniekąd wynalazł Travisa. To na jego piersi wyrósł jeden z najkreatywniejszych obecnie mainstreamowych raperów. I faktycznie, sporo jest na Utopii industrialnych, uduchowionych wpływów. Modern Jam, Looove czy Circus Maximus brzmią w zasadzie jak alternatywne wersje numerów z arcydzieła Westa. I spoko, jak czerpać, to od najlepszych. A Yeezus jest właśnie takim materiałem - kulturotwórczym, wpływowym, ikonicznym. Nie byłoby Whole Lotta Red, nie byłoby Veterana, nie byłoby nowego Travisa.
La Flame korzysta z podobnych, znanych sobie narzędzi. Pojawia się francuska elektronika (Guy-Manuel de Homem-Christo z Daft Punk); są smętne wokale Bon Ivera, a całość spina producencko Mike Dean. Trzy grosze ponownie dorzuca James Blake, którego w rapie wynaleźli Queen Bey do spółki z Travisem właśnie. Zresztą, sam Scott również udzielał się na tym kamieniu milowym współczesnego rapu. Ale zostawmy już przeszłość.
Co sprawia, że Utopia to klasowy blockbuster? Mimo wykorzystywania patentów sprzed dekady – świeżość. Surrealistyczny, osobliwy, miejscami nawet psychodeliczny klimat. Travis umiejętnie dopasowuje się do otoczenia: oddaje przestrzeń, usuwa się w bok, żeby za moment wysunąć na czoło peletonu i nadać tempa grupie pościgowej. Sporo dzieje się na płaszczyźnie wokalnej, ale też nie mydlmy oczu, że raper z Houston zapodał coś, czego wcześniej u niego nie słyszeliśmy. Za to na deser dostaliśmy beat switch roku w rozczulającym My Eyes.
Doskonały jest dobór featuringów: Beyoncé, Thugger, Future, Westside Gunn jak butelka caberneta – im starsi, tym lepsi. Imo najsłabiej wypadają nudni i przewidywalni Drake z Kidem Cudim. Można się przyczepić, że brakuje świeżej krwi, chociaż wynagradza to znakomity Teezo Touchdown. Mamy też Opium w postaci Playboia Cartiego i połowy Homixide Gang – Meechiego. Jest tegoroczny freshman Rob49, jest Kaycyy czy elektroniczne unikaty: Vegyn, HudMo i umru. Potężnym plusem albumu jest krystaliczna produkcja i doskonały mix/master. Udzieliła się tu cała trapowa śmietanka, ale bankowo trzeba wyróżnić Wundagurl, Boi-1dę, Bnyxa czy Jahaana Sweeta. Z bitowej ekstraklasy dostaliśmy industrialnego Pharrella Williamsa, zawsze świeżego Metro Boomina czy klasycznego The Alchemista.
W których momentach Utopia wypada bladziej? Storytelling jest dość umiejętnie poprowadzony, a cały koncept zwyczajnie się klei. Travis Scott nigdy nie był wybitnym tekściarzem, ale na to jestem w stanie przymknąć oko. Bo Utopia to blockbuster, jak nolanowski Mroczny Rycerz lub – trafniejsze porównanie – Tenet. Czyli niby wszystko się zgadza – obsada, budżet, promo, technikalia – ale jednak nie jest to poziom rozkmin braci Safdie czy generalnie ambitniejszej frakcji A24. Jeśli są eksperymenty, to dość przystępne. Jak intryga, to raczej nieskomplikowana. Pytanie, czy faktycznie determinuje to przyjemność z odsłuchu i rozrywkę, jaką można czerpać z nowej płyty Flame’a. W moim przekonaniu treść schodzi na drugi plan. Szczególnie w momencie, w którym otrzymaliśmy brzmieniowo perfekcyjny materiał, z solidnymi kompozycjami i nieoklepanymi do bólu patentami. Zupełnie szczerze – miałem spore obawy, że ten rollout został przeciągnięty, a longplay okaże się flopem. I pozytywnie się zaskoczyłem, bo od piątku nie mogę oderwać się od Utopii. I nucę jak mantrę 'til further notice (we'll keep you posted).
Komentarze 0