Rap jest naprawdę zabawny. Ale jeśli cię nie bawi, to najprawdopodobniej obsrasz się ze strachu, kiedy będziesz go słuchał – stwierdził swego czasu Ice-T i… to sama prawda. Wprost idealnym przykładem tej zależności jest dyskografia Quantaviousa Tavario Thomasa znanego też jako Slime(ball), Dr. Ev4l, EA Monster czy po prostu Young Nudy.
Artykuł ukazał się pierwotnie we wrześniu 2022, przed wydaniem płyty Gumbo.
Na przeżartej przez chciwość, lenistwo i kopiowanie cudzych patentów, współczesnej scenie amerykańskiego (t)rapu, co rusz znajduję sobie kolejnych (zazwyczaj) małoletnich faworytów, którzy nie klęknęli jeszcze przez złotym cielcem majorsowej fonografii i schematycznego myślenia o tym, jak się robi hit. O ile jednak wielu z nich wraz z podpisaniem kontraktu – i pierwszymi symptomami narastającej popularności – wypływa na mielizny chwytliwych melodyjek, kalkulacyjnych gościnek i postępującej miałkości, niektórzy z nich pozostają niewzruszeni w swojej misji. Misji nagrywania muzyki osobnej i niepokornej, angażującej i po wielokroć zaskakującej. Jednocześnie eksperymentalnej i na wskroś przystępnej. Jedną z takich postaci jest niespełna 30-letni reprezentant Atlanty, kuzyn 21 Savage’a i jeden z bliższych współpracowników Pi’erre’a Bourne’a, przejarany odklejuch z zespołem stresu pourazowego znany jako Young Nudy. Mimo tego, że jest podpisany z RCA, a na koncie ma już ponad tuzin wydawnictw – i więcej niż kilkanaście hitów o wielomilionowych wyświetleniach – Slimeball wciąż wydaje się być zupełnie niezainteresowany wejściem do pierwszej ligi. Jego nawijka nadal brzmi jakby przed sekundą złapał macha ajax haze’u. Bity w dalszym ciągu wybiera zawsze najbardziej wykręcone. Z kilkoma koleżkami za każdym razem, gdy słyszymy coś, co w filmowych napisach byłoby zapewne opisane mocno już wytartym słowem ominous, mówimy, że jest… quantavious.
KOSMITA Z PLANETY EA
Historia muzyki rozrywkowej pełna jest różnej maści obcych przybyłych na ziemię z najdalszych nawet zakątków przestrzeni międzygwiezdnej. Podobnie jak egipskie piramidy, rysunki z Nazca czy zbożowe kręgi pojawiające się co rusz w Stanach Zjednoczonych (powyższy fragment najlepiej czytać żółtymi napisami), spora część kanonicznych fonogramów z lat 1924-2022 nosi na sobie ślady ich lepkich, niespokojnych paluszków.
Sun Ra przybył do nas z Saturna, żeby odmienić historię jazzu i zaszczepić ludziom etykę DIY. Ziggy Stardust przyleciał z Marsa w celu przejęcia ciała Davida Bowie i wprowadzenia go – a także całego świata – w epokę glamu. Lee Scratch Perry tymczasem był po prostu kosmitą – Alien Starmanem, który studio nagraniowe potraktował jako instrument muzyczny i rozpoczął epokę dubu. Podwodna Drexciya wydała na świat duet, który zmienił bieg ewolucji techno i electro, a z Jowisza przybył do Ameryki jeden z licznych aliasów Kool Keitha – papież undergroundowego, eksperymentalnego rapu znany jako Dr. Octagon. I choć Young Nudy sam nigdy przybyszem z kosmosu się nie nazywa (chyba, że przywiązuje się jakiekolwiek znaczenie do przećpanych wrzutek typu: We outer space with it / We spaced the fuck out), a jego teksty trzymają się bardzo blisko skąpanego we krwi i pobrzmiewającego wystrzałami, atlanckiego asfaltu, to lubię myśleć o nim jak o podróżniku z innej planety.
Zapewne ma to związek z tym, że Zone 6 – czyli wschodnia część Atlanty z której wywodzą się również Childish Gambino, Future czy największa inspiracja Nudy’ego, Gucci Mane – jawi mi się jako zupełnie odległe, niemożliwe wręcz do zrozumienia, obce miejsce. Bo jak inaczej nazwać obszar, który pomimo zachodzących tam od lat procesów gentryfikacyjnych i postępującego spadku lokalnej przestępczości, wciąż jest w ogromnej mierze rządzoną przez gangowe zależności, twardą i bezlitosną ośką, z której kilkunastolatek może się wyrwać tylko kiedy zostanie sportowcem, muzykiem albo… kryminalistą.
A, że do dwóch pierwszych z tych ścieżek zawodowych należałoby wykazywać jakiś talent, wychowany głównie przez swoich dziadków, dopiero co odrosły od ziemi Quantavious Thomas najpierw został bandytą. It started off at the bottom of the pot man / And I started off as a shooter without shit / I went and kicked the door that was my first lick / TV's and video game, man I call that petty shit – nawija w autoprezentacyjnym A Nudy Story, a jego kartoteka policyjna służy za dojmująco wiarygodne potwierdzenie tych słów. Napaść z bronią w ręku, pogwałcenie przepisów zawartych w dokumencie znanym jako Georgia Gang Act i, finalnie, aresztowanie przez funkcjonariuszy Immigration and Customs Enforcement (które jego kuzyn – 21 Savage przypłacił długą i głośną przeprawą z amerykańskimi urzędami imigracyjnymi) legitymizuje właściwie każdy morderstwo, postrzał czy inny napad, które to rzeczowniki Slime odmienia w swoich numerach przez wszystkie możliwe przypadki. Murder! Kill! Rob! – powtarza po wielokroć w numerach z Dr. Ev4l, a jego kreskówkowy głos, horrorcore’owa estetyka z którą często flirtuje i – przede wszystkim – specyfika bitów do których zwykle gada sprawiają, że owe relacje bardziej niż z naturalizmem przyrodzonym wielu innym MC’s, kojarzą mi się z kinematograficznymi horrorami bądź właśnie relacją z innej planety.
BITY Z SATELITY
Za każdym razem, kiedy widzę gdzieś dopisek Young Nudy type-beat uśmiecham się pod nosem, bo naprawdę nikt nie ma takiego ucha do zupełnie osobnych, na wskroś autorskich produkcji jak właśnie Slime. Od przywodzących niekiedy skojarzenia ze wczesnym katalogiem Warp Records instrumentali z Anyways przez retro-horrorową, syntezatorową warstwę dźwiękową Dr. Ev4l aż po cheap-tune’owe wycieczki na niedawnym EA Monster, Quantavious Thomas wydaje się wybierać tylko te bity, które powszechnie panującą definicję (t)rapu naginają, poszerzają i… wypierdalają jak najdalej w kosmos. Kiedy już bowiem zaczął rapować – jak twierdzi sam nie wie dlaczego, trochę przypadkiem, a trochę z powołania – Nudy bardzo prędko spotkał się w studiu z ludźmi, których bez żadnej przesady nazwać by należało autorami, nie rzemieślnikami. Barwną kohortą bitowych indywidualistów pośród, których Pi’erre Bourne jest najbardziej (ale wciąż nie wystarczająco) doceniany, a COUPE, 20Rocket czy Mojo Krazy wszyscy są niemiej zdolni. Ba, COUPE być może w całej tej ekipie jest najbardziej kreatywny i wolny od schematów dotyczących tego czym ten (t)rap może w ogóle być. Z nimi właśnie Slime trzyma się od lat i być może dlatego, że sam z początku produkował instrumentale na swoje najwcześniejsze mixtejpy, z ich katalogów wybiera zawsze najciekawsze, najdziwniej brzmiące rzeczy.
O ile bowiem każdy z nich robi też dla innych raperów, to nigdy właściwie nie zdarza się, że to, co do nich trafia jest jeszcze bardziej eksperymentalne niż rytmy, do których nawija Nudy. Bo jeśli istniałoby coś takiego jak Young Nudy type-beat można by to też określić mianem soundcloud rap-beat w najlepszym wykonaniu. Zamkniętym w formie repetycyjnego pochodu perkusji efektem wszechpotężności współczesnych programów do domowej obróbki dźwięku i tego, że operujący na nich ludzie wychowali się już w czasach powszechnego gatunkowego eklektyzmu i przenikających się subkultur. Czasami więc brzmi to jak ścieżka dźwiękowa z kreskówki opowiadającej o przepitych Kool-Aidem, słodkich misiach-shooterach. Innymi razy jak zagubiony gdzieś w dziejowym chaosie, soundtrack z nigdy nie powstałego getto-horroru o czarnych zombie żywiących się pozaplanetarnym, fluorescencyjnym slajmem. Kiedy indziej jak temat przewodni z taniej, retro-gierki, której dreadziasty główny bohater skacze po głowach swoich oppsów i zdobywa kolejne machy z wiadra, które ktoś zapomniał wcześniej wymyć z resztek płynu do podług i wybielacza.
SALWY ŚMIECHU
I only make stoner music, gangster music, killer music, fuck your ho music, take your ho music – reklamuje swoje nagrania młody Nudy w kanonicznym Blue Cheese Salad. Numerze, od którego być może najlepiej zacząć przygodę z twórczością Slime’a. Swoistym g-funkiem 2.0, najlepszym możliwym podkładem pod osiedlowy, letni hang-out i jednocześnie ewentualny odwetowy drive-by, który zdarza się niestety, że przerywa czasem beztroskie chwile przy zalanym benzyną grillu. Reprezentantowi wschodniej Atlanty daleko bowiem do statusu osiedlowego poety, technicznego czempiona czy wirtuoza melodii. On po prostu robi sobie rap – przejarany i gangsterski, bezkompromisowy i buńczuczny, naprawdę zabawny, acz jeśli on cię nie bawi, to najprawdopodobniej obsrasz ze strachu jak będziesz go słuchał. I be shootin', they ain't shootin' (Nah) / I got shooters that'll shoot too (Yeah) / I was a shooter before I had shooters; I keep a Glock – rapuje Nudy w nagranym wraz z Futurem numerze Trap Shit, a w jego innych kawałkach trudno właściwie znaleźć cokolwiek innego. Slime jest nieustraszony, (wreszcie) zarobiony i gotowy zawsze dowieść statusu osiedlowego weterana.
W momencie, w którym muzyka popularna coraz bardziej dziwaczeje, a podziemie zbliża się do głównego nurtu, może się okazać, że to właśnie twórczość Nudy’ego zapowiada najbliższą przyszłość (t)rapu
O tym samym nawijają setki innych raperów. Jednak w przypominającym filmowy moodboard, mumble’owym strumieniu świadomości wszystko przybiera wręcz karykaturalną formę. Podobnie jak onomatopeje wystrzałów z których zasłynęła swego czasu reprezentacja Griseldy, jego militarne braggadacio sprawia, że po chwili obcowania z tymi wszystkimi napadami, strzelaninami i innej maści procederami. Człowiek przywyka, oswaja się i przestaje przywiązywać do tego większą wagę. Podobnie jak spora część amerykańskiego społeczeństwa, dla którego statystyki dotyczące przestępczości z użyciem broni palnej – które w większości innych państw mogłyby doprowadzić do ogłoszenia stanu wyjątkowego – nigdy właściwie nie były alarmujące, słuchacz zaczyna traktować to jako coś normalnego. Coś, co można przerysować, obśmiać czy przekuć w formę przechwałki, a i tak tu będzie. Wszędzie wokół, na blokach, gdzie codziennie ktoś ginie od kul.
NA WDECHU
Co jeszcze bardziej odrealnia twórczość Young Nudy’ego – poza ową hiperbolizacją i bitową dezynwolturą – to sam sposób w jaki ambasador Zone 6 rapuje, nuci, podśpiewuje sobie i jakie efekty zapina czasem – z rzadka – na swój głos. Większość wersów, które wypluwa do mikrofonu brzmi bowiem jakby przed ich nagraniem złapał porządnego macha i nawinął je na wdechu. Jego głos bywa niekiedy wręcz dziecięcy, po wielokroć zabawny i zawsze właściwie brzmi jak reklama tego, jak bardzo można się wyluzować przy pomocy różnych substancji psychoaktywnych; jak blisko bitu się wtedy przylepić i jak na nim płynąć. Luz jest zresztą cechą, która Nudy’emu dyktuje ruchy nie tylko w kabinie nagraniowej.
Trzeba być cierpliwym; nic nie poganiać, nic nie popędzać; dać sobie czas i spokojnie czekać – o tym jak podchodzi do swojej kariery mówił Highsnobiety Slime. W ogóle się tym nie spinam, bo dobrze wiem, że po prostu lubię tą gangsterską bajerę na zabawnych, wykręconych bitach. Pomimo tego, że dwa numery tegoż potwora ze wschodniej Atlanty stały się TikTokowymi viralami, kilka singli trafiło na listy Billboardu, a kilkanaście innych rozbiło bank kilkudziesięciomilionowych wyświetleń, on wciąż nigdzie nie pędzi i do niczego się nie nagina. Wydaje dużo, ale nie za dużo, nagrywa hity ale na własnych zasadach, a pupilem jest bardziej Pitchforka i innych alternatywnych mediów, niż rapowych mas. Gdzie go to zaprowadzi… czas pokaże. W momencie, w którym muzyka popularna z roku na rok coraz bardziej dziwaczeje, a podziemie zbliża się do głównego nurtu szybciej niż kiedykolwiek wcześniej może się natomiast zaraz okazać, że to właśnie twórczość Nudy’ego zapowiada najbliższą przyszłość (t)rapu. Zapis postępującego mieszania się gatunków, zacierania się dawnych pojęć żartu i powagi, a także nasilającej się odklejki od coraz bardziej przerażającej codzienności drugiej dekady XXI wieku.
Komentarze 0