Wychował się w latach 50., które wspomina jako okres wielkiej szczęśliwości i dobrobytu Stanów Zjednoczonych. Dopiero później zauważył, że to tylko fasada.
To zresztą słowo - klucz przy większości jego filmów: David Lynch uwielbia zestawiać kanoniczne obrazy zadowolonej z siebie Ameryki (przedmieścia jak w Twin Peaks i Blue Velvet, hollywoodzki blichtr: Zagubiona autostrada, Mulholland Drive) z horrorem, który rozgrywa się za zasłoniętymi firankami. Zabójstwa, gwałty, przenikanie świadomości - to codzienność u Lyncha. I pomyśleć, że to taki spokojny i miły facet, regularnie publikujący w sieci filmiki o meterologii i używający na kartach własnej biografii, wywiadu-rzeki Widzę siebie, takich słów, jak o jejciu albo oki-doki.