Wychował się w latach 50., które wspomina jako okres wielkiej szczęśliwości i dobrobytu Stanów Zjednoczonych. Dopiero później zauważył, że to tylko fasada.
Tekst został pierwotnie opublikowany w 2022 roku. Przypominamy go w związku ze śmiercią Davida Lyncha.
To zresztą słowo - klucz przy większości jego filmów: David Lynch uwielbiał zestawiać kanoniczne obrazy zadowolonej z siebie Ameryki (przedmieścia jak w Twin Peaks i Blue Velvet, hollywoodzki blichtr: Zagubiona autostrada, Mulholland Drive) z horrorem, który rozgrywa się za zasłoniętymi firankami. Zabójstwa, gwałty, przenikanie świadomości – to codzienność u Lyncha. I pomyśleć, że to taki spokojny i miły facet, regularnie publikujący w sieci filmiki o meterologii i używający na kartach własnej biografii, wywiadu-rzeki Widzę siebie, takich słów, jak o jejciu albo oki-doki.
Bardzo lubił Polskę: tu nakręcił część scen Inland Empire, tu także miał wystawę swoich prac, tu wreszcie - w swojej ulubionej Łodzi - chciał stworzyć studio filmowe, w tej sprawie pisał nawet do ówczesnego premiera Donalda Tuska. Współpracował z kompozytorem Markiem Żebrowskim. Ale to Ameryka była ważną składową scenariuszy jego produkcji. Często odrzucanych przez widzów, bo termin filmlynchowski jest bardzo pojemny, wielu antyfanów jego twórczości określa nim robienie sztuki dla sztuki, pozornie głębokiej, w rzeczywistości pustej i efekciarskiej.
Czy David Lynch był faktycznie sprawnym twórcą, czy sprytnym hochsztaplerem? Możliwe, że i jedno, i drugie. Do technicznej strony jego reżyserii nie tyle nie można było się przyczepić, ile docenić sposób przeszczepiania na ekran tak onirycznych scenariuszy. Doceniła to także Amerykańska Akademia Filmowa, nominując go trzykrotnie w kategorii Najlepszy reżyser (za Człowieka słonia, Blue Velvet i Mulholland Drive). Jego filmy były dziwne, bo pokazywały rzeczy, które nie do końca mieściły się w naszym postrzeganiu świata. To był twórca do bólu autorski, co w Hollywood jest coraz rzadsze; może dlatego przez ostatnie 19 lat życia nie zrealizował żadnego pełnometrażowego filmu, robiąc jedynie nową serię Twin Peaks. Tworzył kino ze zlepków obrazów, które powstawały w jego głowie, pojawiając się nie wiadomo skąd. Nie łączył ich logicznie, ale budował sekwencje na pograniczu jawy i snu. Dlatego ludzie, którzy oczekują konwencjonalnego kina ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem, odrzucali jego wizję świata. Ale odgórne wyrokowanie o sztuce dla sztuki jest intelektualnym pójściem na łatwiznę, skoro nie rozumiem - to odrzucę. W przypadku Davida Lyncha nie warto było zastanawiać się nad sensem tego czy innego ujęcia. Lepiej po prostu dać mu się porwać w dziwaczną podróż po jego i naszej podświadomości.
W naszym rankingu bierzemy pod uwagę tylko filmy pełnometrażowe - Lynch robił też i krótkie metraże, i seriale. Gdybyśmy wrzucili do jednego worka wszystko, Miasteczko Twin Peaks z urzędu wjechałoby na szczyt. A tak na jedynce umieściliśmy inną produkcję.
10
Inland Empire (2006)
Dziesiątka to ładna liczba, ale trochę szkoda, że mistrz zamknął swoją filmografię Inland Empire. Fani Lyncha całe życie obawiali się, czy kiedyś nakręci film, w którym w końcu powinie mu się noga i pogubi się w meandrach swojego scenariusza. No i niestety stało się. I nie chodzi o to, że Inland Empire, szkatułkowa historia filmu w filmie (aktorka stara się o rolę w obrazie, którego zdjęcia przerwano na skutek nagłej śmierci odtwórców głównych ról) jest zbyt dziwny, bo zarzucać filmom Lyncha dziwność to jak skarżyć się, że u Michaela Baya jest dużo wybuchów. Nie, Inland Empire jest potwornie nudne i męczące, a w odbiorze na pewno nie pomaga to, że trwa aż 3 godziny i 17 minut.
ocena: 5/10
9
Diuna (1983)
Wydaje się, że widzowie wracają do tego filmu chętniej niż sam Lynch. On wspominał okres realizacji Diuny, efektownego science-fiction na podstawie prozy Franka Herberta jako koszmar. Po raz pierwszy i ostatni w swojej karierze dał się namówić na zrobienie filmu z wysokim budżetem. Kiedy stałem tam w hali produkcyjnej w Meksyku, otoczony tysiącami ludzi, nagle zrozumiałem, że jestem zupełnie sam - opowiadał. Czuć w Diunie, że David Lynch do końca się w niej nie odnalazł. Historia księcia, wyruszającego na tytułową planetę celem znalezienia esencji umożliwiającej podróże kosmiczne jest bardzo dobrym przykładem tego, że niszowa wrażliwość nigdy nie pójdzie w parze z masowymi ambicjami. Ogląda się to ciekawie, ale od reszty filmografii Lyncha odstaje znacząco. I pomyśleć, że reżyser miał w tym samym czasie nakręcić Powrót Jedi! Co tu dużo mówić, nowa ekranizacja powieści Herberta jest o niebo lepsza.
ocena: 6/10
8
Twin Peaks: Ogniu krocz za mną (1992)
To nie jest zły film - to film, który nie powinien powstać, bo naprawdę nie interesował nas prequel czegoś tak osobnego jak Miasteczko Twin Peaks. Jako dreszczowiec Ogniu krocz za mną sprawdza się naprawdę nieźle, bo jest tu i dobra tajemnica, i - przede wszystkim - klimat. Ale czasem dobrze jest pozostawić parę wątków niedomkniętych, tymczasem ten film skutecznie zamyka część z tych uchylonych jeszcze w serialu. Lynch długo walczył z obiegową opinią, jakoby Ogniu krocz za mną miało być odrzutem po Twin Peaks, w dodatku zrobionym dla kasy, ale niestety, jeśli wpuszcza się coś takiego do kin na fali popularności serialu, to chyba trudno oczekiwać, że świat zareaguje inaczej. Plusik za fajną obsadę drugiego planu: Kiefer Sutherland, Harry Dean Stanton, Chris Isaak (ten od hitu Wicked Games) i David Bowie.
ocena: 7/10
7
Głowa do wycierania (1977)
Końcówka lat 60. Dwudziestokilkuletni David Lynch, student Akademii Sztuk Pięknych w Filadelfii, przeprowadza się wraz z żoną i malutką córeczką do dwunastopokojowego domu, który kupił za jedyne trzy i pół tysiąca dolarów; możecie sobie w tym momencie wyobrazić, w jakiej znajdował się dzielnicy. Chwilę później pod ich oknami zamordowano dziecko, potem Lynch z rodziną przeżyli włamanie z bronią w ręku, co chwila mijali na ulicach bezdomnych, często dogorywających ludzi... Równocześnie reżyser starał się podołać roli ojca, którym został w bardzo młodym wieku. Suma tych doświadczeń złożyła się na Głowę do wycierania, psychodeliczną opowieść o ojcu zdeformowanego dziecka, który popada w coraz mocniejsze halucynacje. Filmowy trip z gatunku mocniejszych - David Lynch przywitał się z publicznością debiutem na miarę twórczości surrealistów. W regularnej dystrybucji Głowa do wycierania sprzedała się tak sobie, ale szybko stała się absolutnym klasykiem gatunku tzw. midnight movies, czyli filmów, puszczanych w małych kinach o północy - w Nowym Jorku, Los Angeles czy San Francisco grywano ją regularnie aż do połowy lat 80.
ocena: 8/10
6
Człowiek słoń (1980)
Bardzo nielynchowski film - Człowieka słonia ogląda się raczej jak zaginione arcydzieło europejskiego kina lat 60. Historia prawdziwa, bo tytułowy bohater, cierpiący na deformację twarzy Merrick, faktycznie był atrakcją obwoźnych cyrków w Londynie XIX wieku. Po Głowie do wycierania Lynch chciał na chwilę odejść od ekstrawaganckich projektów, dlatego Człowiek słoń jest jak na jego standardy zaskakująco normalny. I przeraźliwie smutny. W książce Seans o północy można przeczytać, że Człowiek słoń cieszył się dużą popularnością wśród czarnej widowni, która odnajdywała wspólną tożsamość z wyalienowanym bohaterem. Ciekawe, że storyboardy tej ponurej opowieści powstały w fastfoodzie Big Boba w słonecznym Los Angeles: Lynch na przełomie lat 70. i 80. chodził tam codziennie, zamawiał kilka kaw i dużego shake'a, a następnie wysypywał cukier na serwetkę i formował z niego obrazy, mające posłużyć za kanwę poszczególnych scen.
ocena: 9/10
5
Blue Velvet (1986)
Nowy etap w twórczości Davida Lyncha, który zaowocował Miasteczkiem Twin Peaks i Dzikością serca. Wszystkie te filmy łączy wspomniana na początku fasada amerykańskich przedmieść, często sportretowanych cukierkowo, za którą kryją się prawdziwe koszmary. Jak w Blue Velvet, gdzie początkiem kryminalnej historii było ludzkie ucho, znalezione w przydomowym ogródku przez młodego chłopaka (gra go Kyle McLachlan, czyli późniejszy agent Cooper z Twin Peaks). To na planie tego filmu Lynch spotkał się po raz pierwszy ze swoim nadwornym kompozytorem Angelo Badalamentim, to także tu pierwszy raz użył słodkich, popowych przebojów, by wzmocnić kontrast pomiędzy warstwą dźwiękową a tym, co dzieje się na ekranie. Jest też Dennis Hopper jako jeden z najstraszniejszych psychopatów, jakich widziało kino.
ocena: 9/10
4
Mulholland Drive (2001)
Co łączy piękną brunetkę, cudem uchodzącą z życiem z wypadku samochodowego, skromną blondynkę, marzącą o zrobieniu kariery w wielkim mieście i sfrustrowanego reżysera, któremu obsadę do najnowszego filmu dyktuje mafia, kierowana przez tajemniczego karła? Można porównać Mulholland Drive do La La Land: i tu, i tu Los Angeles jest miastem utraconych marzeń, tam jednak, gdzie w La La Land rozczarowanie jest równoważone przez nostalgię, Mulholland Drive epatuje strachem i absurdem. Nie próbujcie sami sobie wyjaśniać, o co tu chodzi, bo to wiedział tylko David Lynch.
ocena: 9/10
3
Dzikość serca (1990)
Jeśli jeszcze nie wspominaliśmy wam o tym, jak Lynch lubił kleić swój filmowy świat ze skrawków kultury popularnej, to tylko dlatego, że czekaliśmy na Dzikość serca, obraz, który wygrał Złotą Palmę w Cannes, a reżyser odbierał ją na scenie przy akompaniamencie buczenia i gwizdów widowni. To w ogóle był mocny rok dla Lyncha: premiera Miasteczka Twin Peaks, Palma dla Dzikości serca - reżyser był wówczas najmodniejszym nazwiskiem Hollywood, a o jego uznanie zabiegały nawet marki z ogromnymi budżetami (to on zrealizował teaser słynnej trasy koncertowej Dangerous Michaela Jacksona). Dzikość serca wypadało lubić, chociaż widzowie mieli problem z duża ilością przemocy, do jakiej amerykańskie kino niezależne nie było przyzwyczajone (Quentin Tarantino miał pojawić się chwilę później). A o co chodzi z tymi skrawkami popkultury? Po prostu w tym filmie jest wszystko: kino drogi, musical, horror, latający wróżka o twarzy Laury Palmer i Nicolas Cage w kurtce z wężowej skóry, który śpiewa Laurze Dern Love Me Tender na środku zatłoczonej ulicy.
ocena: 9/10
2
Prosta historia (1999)
Trudno w to uwierzyć, ale tak wyszło - najmniej lynchowski ze wszystkich jego filmów jest zarazem tym prawie najlepszym. I w zasadzie nie jest łatwo jednoznacznie określić, co jest tak niesamowitego w Prostej historii, skoro to - uwaga, streszczamy całość - historia podróży starszego człowieka, który chce odwiedzić swojego mieszkającego w sąsiednim stanie brata, jadąc na kosiarce do trawy. Chyba właśnie ta tytułowa prostota. Stary Alvin przemierza Amerykę małych miasteczek i rozmawia z ludźmi o ich codziennym życiu. Tyle, ale chwyta za serce jak mało co. Zasada less is more mogłaby być motywem przewodnim tego filmu, a już na pewno finału - najprostszy, jaki może być, a i tak wszyscy płaczą.
ocena: 10/10
1
Zagubiona autostrada (1997)
Kojarzycie początek Zagubionej autostrady i scenę, w której facet mówi do domofonu Dick Laurent nie żyje? To autentyczna historia z życia Lyncha (w latach 90. ktoś zadzwonił do jego mieszkania, wypowiedział te słowa i znikł), która zainspirowała go do powstania bodaj najdziwniejszego filmu w jego karierze. Jego bohater, saksofonista jazzowy Fred Madison, jest oskarżony o zamordowanie żony, choć sam tego nie pamięta. Skazano go na karę śmierci, ale pewnego dnia strażnicy zamiast niego znajdują w celi niezidentyfikowanego młodego chłopaka. Coś się dzieje, pomysły powoli się ze sobą splatają, ale sens musisz znaleźć już sam, chociaż wiesz, że gdzieś tam jest - opowiadał o filmie Lynch, stosując też termin fuga dysocjacyjna, czyli stan, w którym uciekasz do innej rzeczywistości, by uwolnić się od tej, w której obecnie się znajdujesz.
Wielu może odrzucić efekciarstwo Lost Highway, ale ci, którzy kupują jego oniryczną narrację, są zachwyceni. Wybornie działa także odkrywanie zła, czającego się za zasłoniętymi firankami, jak w Twin Peaks, choć tu to nie firanki, a rolety w willach Los Angeles. Na ile w Zagubionej autostradzie oraz cztery lata młodszym Mulholland Drive David Lynch wystawia środkowy palec w stronę hollywoodzkiego establishmentu? Nie wiem, choć mogę się domyślać. Równie kultowa jak film stała się ścieżka dźwiękowa z utworami Davida Bowiego, Marilyn Mansona, Nine Inch Nails i Rammsteina.
ocena: 10/10
Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!
Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.