Bijemy się w piersi! Podczas gdy na przestrzeni ostatnich lat wyeksploatowaliśmy do spodu new wave of horror – zaniedbany został niemal zupełnie renesans kina fantastyczno-naukowego, który wkroczył właśnie w kolejną dekadę. I rozgrywa się zarówno na polu blockbusterów (Avatar, Diuna, Marvel Cinematic Universe), jak i produkcji autorskich (Moon, A24).
Artykuł został pierwotnie opublikowany 8 czerwca 2022.
Skoro światło dzienne ujrzał właśnie trailer Dune: Part Two (premiera 3 listopada), przypominamy nasz ranking gatunkowych produkcji, w którym pierwsza część Diuny otarła się o zwycięstwo. Od razu wyjaśniamy: pominęliśmy potężne franczyzy – MCU, Gwiezdne wojny i Planetę małp, żeby ten wybór był bardziej zróżnicowany, a mniej oczywisty.
Yang (2021)
Najnowsza pozycja w zestawieniu to znowu sci-fi, które zadaje pytania o istotę człowieczeństwa i eksploruje – wyśnione – przestrzenie rozwoju technologicznego. Jak w Blade Runnerze czy Ex Machina. O ile jednak w klasykach od Ridleya Scotta i Aleksa Garlanda nie brakowało fatalizmu jak u Stephena Hawkinga – Yang ze stajni A24 zapewnia zupełnie inną optykę. W nieokreślonej przyszłości sprzedawca herbaty Jake (Colin Farrell) wiedzie spokojne życie wraz z żoną, adoptowaną córką chińskiego pochodzenia i androidem, który pełni rolę starszego brata, oswajającego dziewczynkę z jej kulturowym dziedzictwem. Tytułowy Yang ulega jednak awarii, a próba naprawy odkrywa pewne tajemnice… Kogonada zrywa z emblematami i stereotypami fantastyki naukowej, oferując w zamian medytację nad człowieczeństwem łamane przez audiowizualny poemat w opakowaniu z japońskiego designu. Wzruszające i wizjonerskie kino. Marek Fall
Prometeusz (2012)
Make Alien Great Again? Piąta część Obcego rodziła się w bólach, co z perspektywy czasu można traktować jako złowróżbną zapowiedź tego, jak film zostanie przyjęty. Początkowo za produkcją miał stać James Cameron, ale zrezygnował – zirytowany ciśnieniem wytwórni na crossover franczyzy z uniwersum Predatora. Ostatecznie za kamerą stanął więc Ridley Scott, reżyser pierwszego Aliena z 1979 roku. Ogłoszono, że będzie pracował nad prequelem, ale z czasem wszyscy zaangażowani w projekt zaczęli dystansować się od legendarnej serii, traktując ją jedynie jako pretekst do stworzenia odrębnej mitologii. I kiedy Prometeusz wszedł na ekrany – widzowie, a w szczególności die-hard fani poczuli się chyba rozczarowani, żeby nie powiedzieć: oszukani. A to nie pozostało bez wpływu na średni odbiór filmu. Po dekadzie od premiery przychodzi czas na przywrócenie godności tej kosmologicznej superprodukcji o pozaziemskiej wyprawie w poszukiwaniu obcej cywilizacji. Przypominam, że zachwyt nad pierwszą sekwencją wyraził – w niezapomnianym podcaście Reda – sam Konrad Niewolski, a trudno o lepszą rekomendację, he he. Marek Fall
10 Cloverfield Lane (2016)
Rozdroża Luizjany, niepokojące wiadomości w radio. Michelle (Mary Elizabeth Winstead) ulega wypadkowi. Przytomność odzyskuje uwięziona w piwnicy/bunkrze/celi, gdzie znalazła się za sprawą Howarda (John Goodman), który twierdzi, że w międzyczasie miał miejsce tajemniczy atak na Stany Zjednoczone, a skażenie uniemożliwia wyjście na powierzchnię. I niemal do samego końca utrzymywany będzie ten suspens – czy kobieta przebywa w niewoli u szaleńca, czy faktycznie cudem uniknęła hekatomby? Debiutant Dan Trachtenberg (także Black Mirror i The Boys) robi tutaj na patencie kameralne, trzymające w napięciu kino. Bo przecież jego wizję można by wyobrazić sobie nawet jako postapokaliptyczną sztukę teatralną... Dodatkowe atuty? Wraz z Projekt: Monster i późniejszym Paradoksem Cloverfield – 10 Cloverfield Lane tworzyło angażujące uniwersum; pełne połączeń, easter eggów i łamigłówek. Z innowacyjną, kontekstową kampanią promocyjną, poszerzającą konteksty. Marek Fall
Ready Player One (2018)
Stwierdzenie, że Steven Spielberg nie nagrał w ostatnich latach niczego ciekawego to spore nadużycie. Pomijając ubiegłoroczny West Side Story, który spotkał się z ciepłym przyjęciem, najciekawszym dziełem po Lincolnie był właśnie Ready Player One. Przepis na sukces? Banalny. Powrót do złotych czasów kina przygodowego, które łączy w sobie familijną przystępność, audiowizualny przepych i retrofuturystyczne sentymenty. RPO to historia w stylu od zera do bohatera. Osadzona w świecie stanowiącym miks madmaksowej dystopii i VR-owego centrum rozrywki. Zresztą, zadowoleni będą nie tylko miłośnicy gamingu, bo Spielberg urządził tu popkulturowy fan service. I oczywiście, że sporo tu patosu i oklepanych motywów, ale nikt nie wymagał przytłaczającej ambicji na poziomie Denisa Villeneuve’a. A przecież Ready Player One zjada na śniadanie Valeriana czy Alitę, które starały się walczyć o podobnego odbiorcę. Vibe piątkowego Superkina na TVN-ie i wszyscy zadowoleni. Lech Podhalicz
Swan Song (2016)
Dla niektórych przedłużona reklama Apple’a, dla innych melancholijne ujęcie przemijania. W czysto formalnej kwestii, Swan Song to dramat ze sterylnymi kadrami, nienachalnym designem i delikatną futurologią. To też popisowa, podwójna rola Mahershali Alego, który w każdym momencie uderza w odpowiednie tony. Kuszą promocje na implantów przeszczep rapował Oskar w 2040. Tutaj bohater dwukrotnego laureata Oscara pokusił się na okazję do duplikacji. Całe szczęście nie ma tu przeginki z patosem, a reżyserowi Benjaminowi Cleary’emu udało się uniknąć mielizn. Lekko dystopijna wizja niedalekiej przyszłości przywodzi na myśl echa Ex Machiny oraz Her z Joaquinem Phoeniksem. Podobny ładunek emocjonalny i spojrzenie na – często nieuniknioną – samotność. A jeśli kochacie skandynawską szkołę projektowania, apple’owską praktyczność i skrojony od linijki brutalizm, to pokochacie również Swan Song. Lech Podhalicz
Za czarną tęczą (2010)
Debiutancki obraz Panosa Cosmatosa, reżysera odpowiedzialnego za Mandy, to jeszcze mroczniejsza wyprawa w głąb opętanych ludzkich umysłów. O ile stylizowany na epokę VHS festiwalowy hit z Nicolasem Cagem imponował rozmachem przy jednoczesnym zachowaniu oszczędnej formy, o tyle Za czarną tęczą to już stuprocentowy, niskobudżetowy art-house. Fabuła? Relacja przetrzymywanej w ponurej klinice nastoletniej dziewczyny z przerażającym naukowcem-oprawcą o aparycji Lorda Voldemorta. Analiza psychicznego nękania drugiej osoby oraz duszna, emocjonalna rozgrywka sprawiają, że widz czuje się maksymalnie niezręcznie. Cosmatos tak operuje obrazem, słowem i narracją, że nie sposób sprowadzić Za czarną tęczą do jednego czy dwóch sensownych wyjaśnień. Lech Podhalicz
Interstellar (2014)
Nie będziemy udawać, że nie czujemy tego przygniatającego patosu, lukru cieknącego wtedy, gdy Nolan mówi o odwadze i poświęceniu. Gdyby Interstellar był utworem na orkiestrę, byłby w całości punktem kulminacyjnym. Ale to jest jeden z tych nielicznych przypadków, w którym kino odbiera się zmysłami, nie rozumem. A Interstellar to właśnie taka wizualno-dźwiękowa symfonia. Tę historię o kolonizacji kosmosu ogląda się rewelacyjnie; światła atakują, potężna muzyka Hansa Zimmera bije po uszach, obrazy (autorem zdjęć jest absolwent łódzkiej Filmówki, Hoyte von Hoytema) pokazują, jak małą, niewiele znaczącą pierdołką jest człowiek w zestawieniu z ogromem wszechświata. Niesamowita jest ta reżyserska wolta Nolana: od twórcy bazującego stricte na scenariuszu (jak w pierwszych filmach), po twórcę, u którego faktycznymi dialogami jest wszystko to, co dialogiem nie jest. Jacek Sobczyński
Na skraju jutra (2014)
Dzień Świstaka, ale to… No właśnie, zostawmy już w spokoju to oklepane copy. Na skraju jutra to nie tylko kolejne tour de force Toma Cruise’a, który musi chyba przetaczać krew młodych chłopców, żeby utrzymywać taką formę. Albo ma scjentologiczne dojścia do tajemnych kryształów i innych wahadełek. W każdym razie: film Douga Limana to blockbuster w tempie godnym nawijki Stormzy’ego. Akcyjniak, w którym zgadza się wszystko: niewymuszony humor, kozacki montaż, solidny casting i emocje jak na żużlu. Nie ma nudy! Lech Podhalicz
Anihilacja (2018)
Po przełomowej Ex Machinie, Alex Garland postanowił pójść w dziwaczną psychodelę. Kontynuuje ją zresztą do dzisiaj, a efekty możecie oglądać w Men. Zanim jednak nakręcił dzieło rozprawiające się z toksyczną męskością, bliżej przyjrzał się feminizmowi. Anihilacja była nie tylko jednym z pierwszych dużych tytułów Netfliksa. Dla niektórych, to również za daleki odlot. Brytyjski mastermind faktycznie docisnął pedał absurdu do samego spodu. Z jednej strony to głębokie sci-fi, z drugiej psychologiczny poemat. Miejscami pełnokrwisty horror, a w bardzo bezpośrednim odbiorze: tropikalny survival mode niczym w pierwszym Predatorze. Niezależnie od tego, czy lubicie takie klimaty: zwyczajnie trzeba to zobaczyć. Albo chociaż dać szansę. Lech Podhalicz
Nowy początek (2016)
Denis Villeneuve wyrósł na dominatora tego zestawienia (nie jest to chyba specjalny spoiler?) – tak, jak wyrósł na dominatoria całego gatunku za sprawą swoich trzech ostatnich filmów. Arrival jest spośród ich tym najmniej głośnym, ale też najbardziej osobnym i autorskim. I pytanie, czy gdyby ten pokaz mocy się nie wydarzył, Kanadyjczyk dostałby do zrobienia sequel Blade Runnera, chociaż w kuluarach padały takie nazwiska, jak Ridley Scott i Christopher Nolan? Mind-blowing jest ta – wcielona przez niego w życie – koncepcja, żeby inwazję obcych pokazać z perspektywy... ekspertki z dziedziny lingwistyki (Amy Adams). W efekcie powstała kameralna produkcja całkowicie na kontrze do bombastycznych trendów typu – powiedzmy – Dzień niepodległości. Must-see choćby ze względu na to, jak Villeneuve wyobraził sobie szukanie wspólnego języka z przybyszami; historia kina na naszych oczach. Marek Fall
Lobster (2015)
Pół żartem, pół serio można by napisać, że Lobster to jeden z domyślnych wyborów, jeśli chodzi o popkulturowe follow-upy w opisach na Tinderze, ale sprawa jest zbyt poważna, żeby stroić sobie głupie żarty. Dystopiczna komedia o – porzuconym przez żonę – mężczyźnie, który trafia do specjalnego hotelu, gdzie single muszą znaleźć partnerów, a w przeciwnym razie zostają zamienieni w zwierzęta to jeden z najchwalebniejszych przykładów triumfu autorskiego kina w mainstreamie. Wielki wizjoner greckiej kinematografii – Yorgos Lanthimos, który zasłynął Kłem, gdzie psychopatyczni rodzice wychowywali dzieci w całkowitej izolacji od świata, zrealizował w Lobsterze kolejny niezwykły pomysł, wkraczając przy tym z buta do Hollywood. A przy tym zrobił grunt pod renesans Colina Farrella. Triumf w Cannes i nominacja do Oscara za scenariusz dla zwariowanych Greków – to mówi samo za siebie. Marek Fall
Possessor (2020)
Od Sukcesji przez Piosenki o miłości po Freddy Got Fingered – wątek trudności w wychodzeniu syna spod skrzydeł sławnego ojca jest przez popkulturę mielony raczej regularnie. Co jednak, kiedy taka sytuacja dzieje się nie na ekranie, a poza nim? To casus Brandona Cronenberga. Jeśli twoim ojcem jest facet, który przez cztery dekady wyrobił sobie markę speca od miksu horroru i sci-fi, to raczej nie wybierasz sobie fachu... reżysera filmów z pogranicza horroru i sci-fi. Tymczasem Brandon, syn Davida (to on dał wam Muchę czy Crash) zaryzykował. I wygląda na to, że wygrał, bo jego twórczość, choć formalnie nadaje na podobnych falach co kino ojca, staje się zupełnie osobnym zjawiskiem. Zarówno Antiviral, jak Possessor są potwornie mrocznymi body horrorami; w tym pierwszym grupa fanów włamuje się do laboratorium, by wykraść wirusy z organizmów kochanych przez nich gwiazd, w drugim zabójczyni wchodzi w umysły wybranych osób, które stają się w jej rękach marionetkami popełniającymi zbrodnie. Ale Brandona Cronenberga chyba trochę mniej interesuje horror, a bardziej wątki psychologiczne, jak choćby transgresja czy kult sławy. W tym kierunku podąża zresztą współczesne sci-fi, a Cronenberg młodszy jest jednym z ciekawszych twórców gatunku. Jacek Sobczyński
Melancholia (2011)
Dwa lata po tym, jak Lars von Trier przeganiał publikę w Cannes scenami okaleczania narządów płciowych w Antychryście – przyjechał na nobliwy festiwal z dziwacznymi przemyśleniami na temat Adolfa Hitlera, co nieco odwróciło uwagę od Melancholii. W dyskusjach o dokonaniach ekscentrycznego reżysera ten film rzadko kiedy zbiera propsy, na jakie faktycznie zasługuje. Bo ta opowieść o – pogrążonej w depresji – Justine (Kirsten Dunst) w przededniu ślubu na zamku Tjolöholm, jej relacji z siostrą (Charlotte Gainsbourg) i… nadchodzącej kolizji Ziemi z planetą Melancholia to jest dzieło niepowtarzalnie poetyckie; rozedrgane, ale też subtelne w swojej mądrości. Plus: najbardziej zjawiskowa scena końca świata ever? Marek Fall
Pod skórą (2013)
Niepokój, brutalność i wszechobecny brogue. Jedni się zachwycają, drudzy kompletnie nie rozumieją fenomenu. Pod skórą imponuje jednak na wielu płaszczyznach. Zaczynając od szczytowych aktorskich umiejętności Scarlett Johansson przez odpychający klimat zimnych kadrów Daniela Landina, na niepokojącym soundtracku Miki Levi kończąc. Johansson gra tu osobliwą morderczynię zwabiającą mężczyzn do swojego domu. Wszystko pod przykrywką romansu. I to w zasadzie wszystko, co powinniście wiedzieć przed wciśnięciem play. Im mniej informacji, tym lepiej, bo coś tak dziwnego pojawia się w kinie niezwykle rzadko. Absolutna czołówka studia A24, o którego fenomenie pisaliśmy tutaj. Lech Podhalicz
Ona (2013)
Właściwie wszystko o Her mówi to, że ten fantastyczno-naukowy dramat stanowił dla Spike'a Jonze'a (Być jak John Malkovich + wasze ulubione teledyski) rodzaj autoterapii po rozwodzie z Sofią Coppolą, a równocześnie wynikał z ekscytacji, towarzyszącej rozmowie z... internetowym botem. Bazując na tych doświadczeniach, reżyser i scenarzysta odmalował w pastelowych barwach wzruszające love story, rozgrywające się w nieokreślonej przyszłości. Theodore (Joaquin Phoenix) pracuje w serwisie BeautifulHandwrittenLetters, gdzie pisze osobiste listy w imieniu klientów. Sam jest przy tym odludkiem, który wciąż nie może otrząsnąć się po bolesnym rozstaniu; przynajmniej do momentu, gdy zakochuje się w systemie operacyjnym (Scarlett Johansson). Jonze wykorzystał tu futurystyczną konwencję, żeby snuć intymną, wsobną opowieść o samotności i kruchości relacji. I – zasłużenie – przytulił Oscara za swój debiut w charakterze scenarzysty. Marek Fall
Blade Runner 2049 (2017)
Z cyklu: niemożliwe, a jednak. Balonik przed premierą bladerunnerowego sequela był napompowany bardziej niż przed mundialem w Korei i Japonii. I, na przekór większości krytyków, Denis Villeneuve wyszedł z tego starcia obronną ręką. Monumentalny, epicki do granic możliwości, a jednocześnie niebywale ambitny blockbuster nie odniósł co prawda komercyjnego sukcesu, jakiego oczekiwano. Zupełnie inaczej ma się sprawa, jeśli chodzi o kwestie artystyczne. Wizualny rozmach, soundtrack Hansa Zimmera, który nie przyprawił – zmarłego niedawno – Vangelisa o torsje, powalające światło i zdjęcia Rogera Deakinsa oraz perfekcyjnie dopasowana obsada. O dziwo, w roli bezdusznego androida sprawdził się Ryan Gosling, a i Harrison Ford nie zaliczył jedynie emeryckiego cameo. Poza grą CD Projekt Red są to ostatnie podrygi cyberpunkowej stylistyki w mainstreamie. Ile można. Lech Podhalicz
Incepcja (2010)
Tenet stanowił sytuację typu Król jest nagi. Było to szczególnie dojmującym doświadczeniem zwłaszcza przy kolejnych podejściach do W poszukiwaniu straconego czasu Christophera Nolana, gdy pryskał czar odwróconej entropii zaklętej w filmową szaradę i zostawała scenariuszowa wydmuszka z papierowymi postaciami. A przecież Nolan wcześniej nie miał problemu z tym, żeby łączyć – urywający głowę – świat przedstawiony, podporządkowany łamigłówce z poruszającą historią i pełnokrwistymi bohaterami. Tak było, kiedy z pomysłu na heist film i naszkicowanego horroru o świadomym śnieniu narodziła się Incepcja; kino akcji o Leonardo DiCaprio włamującym się do snów, które stawiało superpoważne pytania o ciężar wspomnień, marzeń i traum. A przecież to także love story! Krótka piłka: czy powstał kiedyś ambitniejszy blockbuster? Marek Fall
Mad Max: Na drodze gniewu (2015)
Blockbuster, jakich nie było. Ogląda się Mad Maxa i zastanawia: Jezu, czy ktoś naprawdę wyłożył 185 milionów dolarów na hipnotyczny trip z ślepym, grającym na gitarze elektrycznej chłopem w połączonej roli Scylli i Charybdy? Jeśli gdziekolwiek dokonało się najpełniejsze przecięcie mainstreamu z totalną alternatywą, to właśnie na planie Fury Road. Ciekawe, że na tym samym planie podobno dochodziło też do dantejskich scen z udziałem odtwarzających główne role Toma Hardy'ego i Charlize Theron. Na tyle dantejskich, że przerażona zachowaniem kolegi aktorka miała wynająć ochronę. Ale to nieistotne w kontekście całości. Dostaliśmy blockbuster stuprocentowo autorski, kreujący konkretną wizję świata, która – zdaniem wielu naukowców – naprawdę może się spełnić. Film nieprawdopodobnie intensywny, chwytający za twarz, będący osobnym światem. Oglądałoby się kapitalnie, gdyby nie to, że jest to tak realne. Jacek Sobczyński
Diuna (2021)
Biblia sci-fi, a przy tym arcydzieło z pogranicza political i ecological fiction – długo uchodziła za literaturę, której nie da się zorganizować. Straceńczej epopei z Orsonem Wellesem, Salvadorem Dalim i muzyką Pink Floydów nie udało się zrealizować Alejandro Jodorowsky’emu. W powszechnym przekonaniu poległ David Lynch, chociaż jego filmowi z 1984 roku należałaby się uczciwa dyskusja, a być może nawet także pewna rehabilitacja. Misja niewykonalna od – mniej więcej – pół wieku została wreszcie ukończona przez Denisa Villeneuve’a. Reżyser Blade Runnera 2049 – jak pisał Łukasz Muszyński – poszedł za radą jednego z bohaterów książki, który przekonywał, że pierwszy krok do ominięcia pułapki to uświadomienie sobie, gdzie ona jest. I ekscytacja jego Diuną szybko rozlała się z festiwalu w Wenecji na cały świat. Wizja Franka Herberta stała się więc ciałem w zupełnie olśniewającym stylu, drewniany Timothée Chalamet wykreował przekonującego Paula Atrydę, Hans Zimmer nagle przypomniał sobie, jak to jest nie odcinać kuponów… Może i Villeneuve nie do końca uchwycił głębię literackiego pierwowzoru i podszedł do niego dość zachowawczo, ale rzeczywiście stworzył współczesną popmitologię na miarę nowych Gwiezdnych Wojen. Marek Fall
Ex Machina (2015)
Film, po którym gatunek sci-fi nie był już taki sam. Alex Garland z buta wjechał do art-house’owego mainstreamu. I stał się jednym z kluczowych wizjonerów futurystycznego kina osadzonego w minimalistycznej formie. Design z rodowodem w Cupertino, blackmirrorowe napięcie i filozoficzne fundamenty. Serio – w 2015 roku Ex Machina była totalnym odświeżeniem formuły. I rozpoczęła trend, który trwa do dziś, o czym pisałem w tekście á propos nowej fali science fiction.
Sprowadziła też odległy futuryzm z latającymi samochodami i międzygalaktycznymi podróżami na ludzki poziom. Bo, pod przykrywką transhumanistycznych wywodów, skrywały się uniwersalne prawdy. Kim jesteśmy? Po co żyjemy? Jaką funkcję spełniamy? Wszystko w oparach surowej dramaturgii i nieustannego dyskomfortu. I z pomocą aktorskiego topu: od Alicii Vikander przez Domhnalla Gleesona po brodatego Oscara Isaaca. A jeśli dziwicie się, czemu tak wysoko, odpowiedź jest prosta: uważamy, że Ex Machina to zwyczajnie najbardziej wpływowy film SF ostatniej dekady. Zarówno, jeśli chodzi o połączenie hard science fiction z egzystencjalnymi rozterkami i humanistycznymi problemami. Jak i o wyznaczenie zupełnie odkrywczej zajawy na designerski minimalizm, który połączył Kopenhagę z Tokio. Podchwycili to przecież Denis Villeneuve, a także twórcy Severance, Swan Song czy After Yang. Ex Machina to movement, kropka. Lech Podhalicz
Komentarze 0