Kalifornijczyk o nowojorskim sercu od kilku dekad nadaje rytm rapowemu undergroundowi. Czy w tym roku przekona do siebie kapitułę Grammy?
26 marca The Alchemist wypuszcza nowy album, tym razem z undergroundowym duetem Armand Hammer (doskonali raperzy Billy Woods i Elucid). A już w ten weekend odbędzie się 63. ceremonia rozdania nagród Grammy - Alchemist i Freddie Gibbs mają szansę zgarnąć rapową statuetkę za krążek Alfredo. To dobry moment, żeby oddać królowi, co królewskie. Bo Alchemist należy do arystokracji klasycznego brzmienia: jest producentem, który konsekwentnie rozwija tradycyjną formułę pętli i sampli. Przynależy do dość specyficznego zakonu beatmakerów, którzy prowadzą niemal eremicki styl życia, wyznaczany przez blanty i ciągłą pracę w studiu. Efekty widać jak na dłoni - od Dilated Peoples po Three Six Mafię, od Jadakissa po ziomeczków z Griselda Records, Alchemist ma imponującą listę wydawnictw na koncie. Co w tej twórczości jest tak wyjątkowego, że jego ksywkę można spotkać przy takiej ilości różnorodnych artystów i artystek?
Słuchając bitów Alchemista łatwo o pomyłkę. Mimo tego, że w jakimś stopniu kontynuuje szkołę DJ-a Premiera, jest z Kalifornii. I chyba ten geograficzny kontekst sprawił, że mimo osadzenia w nowojorskich patentach - i współpracy z takimi tuzami z NY jak Jadakiss czy Mobb Deep - styl producenta jest wyjątkowo melodyjny, często operujący jasnymi barwami brzmień. Weźmy jeden z większych hitów, które wyprodukował - Worst Comes To Worst Dilated Peoples; sampel z I Forgot To Be Your Lover Williama Bella dosłownie rozlewa się w uszach. Alchemist świetnie potrafi znaleźć najbardziej harmonijne i emocjonalne fragmenty z muzyki soulowej i przełożyć je na język hip-hopu. Worst Comes To Worst to nie jedyny chwytliwy kąsek beatmakera dla członków Dilated Peoples. Jednym z osobistych faworytów jest bit do Chase The Clouds Away Evidence’a, gdzie niebiański fragment Wish I Had You The Smith Connection nadaje całości ogromnie pozytywnego charakteru. Zresztą obaj panowie stworzyli potem duet Step Brothers, z wieloma udanymi kawałkami na koncie.
Alchemist kultywował nowojorskie koneksje. Po usługi producenta sięgał nie tylko hymniarz dilerów Jadakiss (We Gonna Make It to idealne uosobienie melodyjnego stylu beatmakera i blichtru rapu z początków XXI wieku), ale również legendarny duet Mobb Deep, Nas, Fat Joe, Big Pun, czy Guru z kultowego Gang Starr. Kiedy hip-hop przeżywał swoje krzykliwe przemiany - od blingu po trap - Alchemist robił swoje, chociaż oczywiście nie zamykał głowy na nowe brzmienia. Niemniej jednak jego najważniejszy wkład w historię hip-hopu to kontynuacja samplowej odnogi, z niesamowitym uchem do niebanalnych i przystępnych pętli. Bębny mogą być proste - co nie znaczy, że nie groovią odpowiednio - ale to właśnie fragmenty innych utworów, chwytliwe, emocjonalne i intrygujące, są kręgosłupem bitów Alchemista. Hip-hopowa produkcja przesunęła swoje akcenty i dzisiaj dominują oszczędne podkłady, często pozbawione przewodnich melodii wyskakujących na pierwszy plan - to raperzy i raperki mają za zadanie dorzucić warstwę najmocniej wkręcającą się w ucho. Kalifornijski producent nie jest głuchy na nowe patenty - tu i ówdzie usłyszymy u niego 808 - ale trzyma się swojej ścieżki, gdzie to właśnie podkład ma unosić ciężar chwytliwości. Stąd taki, a nie inny dobór artystów do kooperacji. Kiedy instrumental odwala robotę zaczepienia uwagi słuchacza, pozostaje tylko nawijka. Nie boi się rocka, co słychać choćby na Alfredo, wspólnym wydawnictwie z Freddiem Gibbsem, które przyniosło mu nominację do nagrodę Grammy.
Trudno wybrać ulubione produkcje Alchemista - nic dziwnego, skoro ma tak przepastną dyskografię. Owszem, hity same cisną się na uszy, ale nurkując głębiej można znaleźć wiele perełek. Choćby niedoceniany album z Domo Genesisem z Odd Future. No Idols to wspaniały zbiór bitów, z których wiele stoi po bardziej rockowej stronie wrażliwości beatmakera. Styl Alchemista, co zupełnie naturalne, zyskał poklask także u herosów hardcorowego rapu ostatnich lat, czyli chłopaków z Griselda Records. Conway the Machine nagrał nawet wspólną epkę z producentem, LULU, wydaną w zeszłym roku. Al wciąż sięga po melodie, ale w przypadku ekipy z Buffalo dobiera najbardziej niepokojące i ciemne sample ze swojej kolekcji. Na przełomowym wydawnictwie Benny’ego the Butchera, Tana Talk 3, dostarczył kilka bitów, w tym Rubber Bands & Weight, bodaj najbardziej przebojowy narkohymn rapera. Alchemist tkwi w podziemiu, bo tam może sobie pozwolić na twórczą swobodę i współpracę z takimi postaciami, jak np. Boldy James, który ma ogniste wersy i niemal zerową szansę na przebicie się do głównego nurtu.
Alchemist zaczynał jako protegowany DJ-a Muggsa z Cypress Hilla. Kiedy był nastolatkiem, spał na jego kanapie, pomagał mu robić bity i... jarać potężne gibony. Jak sam mówi: Muggs nauczył mnie prowadzić własny statek. Producencka robota ma więcej wspólnego z ciężką harówką na kopalni, aniżeli z rapowym blichtrem klubów i fontann z pieniędzmi. Alchemistowi udało się osiągnąć wiele, bo zrozumiał to dość szybko. Nie bał się żadnego bitowego zlecenia, pieczołowicie budował relacje z tuzami branży i zgarniał propsy, np. od Jay’a- Z (swoją drogą Hova nie chciał bitu, który potem był przebojem Jadakissa, We Gonna Make It). Jego muzyczna żywotność przecięła mody i zmiany w obrębie hip-hopu, bo u jej źródeł leży ogromna miłość do gatunku. Tak duża, że producent sam sięgał po mikrofon, zresztą z całkiem udanym skutkiem.
To jeden z najrówniejszych beatmakerów w rapie. Niech ta kariera trwa jeszcze długo!