Hipsterska alternatywa dla Legii. Polonia Warszawa walczy o powrót na mapę

Zobacz również:Chris Lash: Wy, Polacy, macie obsesję Zachodu. Cały czas dołujecie się porównaniami (WYWIAD)
Polonia Warszawa - Jagiellonia II Bialystok
Fot. Pressfocus

– Trzecia czy nawet druga liga to tylko przystanki, chcemy z nich jak najszybciej odjechać – mówi Bartłomiej Dryl, wiceprezes Polonii Warszawa, która od prawie dekady jeździ na mecze po dziurawych szosach w Białej Piskiej, Wikielcu czy Błoniu. Obecny sezon to dla Czarnych Koszul kolejna droga przez męki, ale w stolicy wierzą, że wreszcie przyszedł ich czas. W sobotę zagrają o pierwsze miejsce z Legionovią Legionowo. Jeśli wygrają, wjadą na autostradę na szczebel centralny.

„Za te czterdzieści lat, za trzeciej ligi smak, na mistrza Polski przyszedł czas, to Polonia Warszawa!”

Każdy, kto choć raz był na stadionie przy Konwiktorskiej 6, wie, że żyje się tu sentymentami. To miejsce, gdzie przeszłość jest wciąż żywa. I to nie tylko za sprawą obdrapanych baraków czy wyblakłych krzesełek na trybunie Kamiennej. Tutaj o mistrzostwie Polski wywalczonym na gruzach Warszawy w 1946 roku czy pokonaniu Legii na Łazienkowskiej w sezonie 1999/2000 mówi się jak o niedawnych wydarzeniach. A w klubowej kawiarni dalej wiszą zdjęcia lekkoatletów, pływaków czy koszykarzy osiągających sukcesy przez ponad 110 lat istnienia klubu.

Ta bogata historia to z jednej strony błogosławieństwo, ale z drugiej przekleństwo. Do Polonii przypięto łatkę drużyny nienowoczesnej. Bytu z odległych czasów, który znikł ze świadomości warszawiaków. Dziś wielu z nich nawet nie wie, że Czarne Koszule istnieją. Awans do drugiej ligi może im przypomnieć, że w mieście opanowanym przez Legię warto też zwrócić uwagę na Polonię.

– Sentymenty są fajne, Polonia ma bogatą historię i warto o tym pamiętać. Ale teraz nie ma czasu na romantyzmy. Jesteśmy tu, żeby pracować i przynosić realne wyniki – opowiada ze stanowczością Bartłomiej Dryl.

NIE POWTARZAĆ STARYCH BŁĘDÓW

To nie pierwszy raz, kiedy Polonia walczy o awans na szczebel centralny. W 2016 roku Czarne Koszule wygrały trzecią ligę, przeszły przez baraże i dostały się do drugiej. Ich przygoda zakończyła się jednak kompletną porażką. Z wysokim budżetem na poziomie 4,5 miliona złotych uciułali zaledwie 35 punktów w 34 meczach i już po roku spadli.

– Tu chodzi o pokorę – tłumaczył po sezonie 2016/17 Adam Delimat z „Łączy Nas Piłka” w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. – Zawodnicy zachowywali się tak, jakby wysokie miejsce w tabeli i punkty im się po prostu należały, że oni nie będą musieli patrzeć w dół. (…) Do tego doszły różne zamieszania wokół klubu. To wszystko nie zbudowało zbyt pozytywnego wizerunku odbudowującej się Polonii – dorzucił.

Wtedy receptą na sukces miał być powrót do korzeni. Zespół prowadzili byli piłkarze: Igor Gołaszewski, którego w trakcie rozgrywek zmienił Wojciech Szymanek. Do składu dołączył znany kibicom jeszcze z czasów Ekstraklasy Daniel Gołębiewski, a wszystkim zarządzał prezes Jerzy Engel. O ile Gołaszewskiego broni fakt, że wcześniej to on poprowadził Czarne Koszule do awansu, to pracę Gołębiewskiego, Szymanka czy szczególnie Engela trudno ocenić pozytywnie.

„Engel, bufonie, przez ciebie Polonia tonie” – skandowano podczas spotkania w ostatniej kolejce z Rakowem Częstochowa. Porażka z ekipą Marka Papszuna była dosyć symboliczna, ponieważ Raków stawał się właśnie taką drużyną, jaką poloniści zawsze chcieli być. Wygraną przypieczętował awans do pierwszej ligi, a potem szybko dostał się do Ekstraklasy, gdzie zdobył dwa Puchary Polski. Tymczasem Czarne Koszule wróciły do rozgrywek makroregionalnych, z których nie wydostały się do dziś.

Tuż po meczu z Rakowem w atmosferze kompromitacji i rozczarowania Engel pożegnał się z Polonią. A wraz z nim Konwiktorską opuściła część inwestorów. Budżet się kurczył, przez co klub popadł w problemy finansowe. W pewnym momencie kryzys pogłębił się do tego stopnia, że nad warszawiakami zaczęło krążyć widmo gry w czwartej lidze. I kiedy wydawało się, że sytuacji nie da się już naprawić, Polonię przejął Gregoire Nitot.

Polonia Warszawa - Jagiellonia II Bialystok
Fot. Pressfocus

NOWA JAKOŚĆ NA BOISKU I POZA NIM

– Klub jest teraz zdrowszy, lepiej poukładany, nie ma długów i problemów pozaboiskowych. To kluczowe – przekonuje Dryl, który na Polonii pracuje od przyjścia francuskiego biznesmena ponad dwa lata temu.– Jeżeli piłkarze nie dostają wynagrodzeń, to atmosfera się psuje, nie ma motywacji i trudno cokolwiek osiągać. Siłą aktualnego zespołu jest stabilizacja.

Nitotowi udało się wprowadzić na Polonii spokój oraz profesjonalizm. Od razu spłacił wszystkie długi sięgające 2,5 miliona złotych. Powiększył kadrę kierowniczą i zatrudnił marketingowców. Rozbudował zaplecze sportowe, a budowanie zespołu powierzył nowemu dyrektorowi sportowemu Piotrowi Kosiorowskiemu. Te ruchy pomogły usprawnić podejmowanie decyzji. Przestano bezsensownie wydawać pieniądze i zaczęto realnie planować przyszłość. Jeśli chodzi o transfery, na Konwiktorską dalej sprowadzano „starych” polonistów, tylko że zaczęto na nich patrzeć przez pryzmat umiejętności, a nie CV.

Do klubu wrócili Adam Pazio i Łukasz Piątek, którzy stanowili ważny element zespołu Piotra Stokowca podczas ostatniej przygody Polonii w Ekstraklasie. Kontrakty podpisali wychowankowie Tomasz Wełna, Marcin Kluska i Michał Brudnicki. A ofensywę wzmocnił doświadczony Krystian Pieczara – jeden z nielicznych, którzy należeli też do drużyny w feralnym sezonie 2016/17. Skład uzupełniono młodzieżą z akademii: Kubą Wyszkowskim, Erykiem Mikołajewskim i przede wszystkim Krzysztofem Kotonem, wokół którego wiosną oparto grę w środku pola.

Po rozczarowujących wynikach Szymanka nowi szefowie nie szukali na siłę trenera z „polonijnym pierwiastkiem”, tylko zatrudnili Rafała Smalca. Na dodatek gdy po pierwszej rundzie zauważono, że warszawiakom brakuje napastnika oraz kreatywnego wahadłowego, do zespołu ściągnięto Szymona Lewickiego i Wojciecha Fadeckiego.

Na pytanie, czy minimalnie odejście od budowania Polonii na „polonijnych fundamentach” nie wpłynie negatywnie na wiarygodność czy relację z kibicami, Dryl odpowiada krótko: – Konsekwentnie pracujemy, mamy misję do wykonania i z góry założone cele, do których dążymy. To właśnie buduje naszą wiarygodność.

JEDEN KLUB, DWIE AKADEMIE

Te dwa i pół roku, które minęły, od kiedy Polonię przejął Nitot, to cały czas za mało, żeby naprawić wszystkie błędy byłych właścicieli.

– Poprzedni zarząd spotykał się bardzo rzadko. Na dodatek nie utrzymywał kontaktu z władzami miasta i pozwolił na doprowadzenie do sytuacji, w której równolegle istniały dwie niezależne akademie. Taki system nadal funkcjonuje. Jedna występuje pod szyldem MKS Polonia a druga Polonia S.A. – tłumaczy Dryl. – Przed naszym przyjściem pomiędzy nimi nie było żadnej współpracy. Teraz to się poprawiło, co najlepiej udowadnia przykład Krzyśka Kotona, ale naszym celem nadal jest połączenie obu podmiotów.

Przez ostatnie kilkanaście miesięcy Polonia stała się też klubem zdecydowanie bardziej nowoczesnym i przystępnym dla kibiców. Powstał sprawny system biletowy i strona internetowa.

– Takie małe rzeczy robią różnice i pozwalają poczuć tę nową jakość. Telewizja klubowa, transmisje meczów, sklep online, nawet głupia możliwość płacenia kartą za bilety czy jedzenie to coś czego jeszcze niedawno nie było – chwali się Dryl.

Innowacje i działania nowych właścicieli naprawiają szargany przez lata wizerunek Polonii. Z tym wciąż nie jest łatwo, co pokazały chociażby ostatnie dni, kiedy garstka fanów Czarnych Koszul postanowiła zastraszyć piłkarzy Legionovii. Generalnie jednak klub staje się coraz bardziej "cool" i powoli buduje opinię ciekawej, bardziej hipsterskiej alternatywy dla mainstreamowej Legii. Na oldschoolowym stadionie czuć warszawską, rodzinną atmosferę. W klubowym barze można napić się polonijnych kraftowych piw. A o słynnej kiełbasie z grilla pisał nawet anglojęzyczny portal "Footy Scran", którego na Twitterze oberwuje ponad 400 tysięcy osób.

DLACZEGO DALEJ III LIGA?

Słuchając opowieści wiceprezesa Polonii, od razu narzuca się jedno pytanie: skoro jest tak dobrze i tyle rzeczy się poprawiło, to dlaczego Czarne Koszule dalej grają w trzeciej lidze? Odpowiedzi można znaleźć co najmniej kilka.

Pierwsza, o której Dryl nie wspomina, ale na Konwiktorskiej głośno się o niej mówi, to dosyć późne zatrudnienie Smalca. Były trener Unii Skierniewice zaczął pracę tuż po zeszłych rozgrywkach i z miejsca przebudował praktycznie cały skład. Narzucił mu nową taktykę, rezygnując z klasycznego ustawienia z czwórką z tyłu i stawiając na wariant z wahadłowymi.

Tak dużej rewolucji nie da się przeprowadzić w szybkim tempie, co szczególnie dało się zauważyć jesienią. Piłkarze Polonii mieli problemy z adaptacją. Popełniali błędy w defensywie i nie potrafili „zabić” meczu, przez co często tracili punkty w końcówkach. Kiedy w połowie października przegrali na wyjeździe z Bronią Radom i po ostatnim gwizdku wdali się w dyskusję ze zdenerwowanymi kibicami, wydawało się, że projekt Smalca nie wypali.

Jednak wiosną sytuacja zmieniła się diametralnie. Od początku marca poloniści przegrali tylko dwa razy, zdobyli 40 na 48 możliwych punktów i zbliżyli się do pierwszej Legionovii. – Co by było gdyby zdecydowano się na Smalca wcześniej? Nie zmarnowalibyśmy pierwszej rundy na przystosowanie się do jego filozofii – twierdzi Adam, jeden z fanów Czarnych Koszul.

Dryl natomiast wskazuje na zupełnie inny aspekt. Według niego mimo że Polonia ma większy stadion, więcej kibiców i teoretycznie więcej pieniędzy, w rywalizacji z trzecioligowymi rywalami wcale nie jest na lepszej pozycji. Ponieważ w przeciwieństwie do nich nie może liczyć na wsparcie ze strony miasta. – W takich Skierniewicach klub dostaje za darmo stadion, możliwość treningu, a często też dofinansowanie na budowanie drużyny. My nie możemy na to liczyć. W kontekście realnej pomocy w działalności sportowej Warszawa jest bardzo trudnym rozmówcą – charakteryzuje.

Za samą grę Polonia płaci 10 tysięcy złotych za mecz. Do tego trzeba doliczyć jeszcze inne opłaty, w tym te za treningi czy wykorzystanie przestrzeni biurowej. Na dodatek poloniści skarżą się na to, że Aktywna Warszawa, która zarządza całym obiektem, nie traktuje ich priorytetowo i nie uznaje Polonii jako głównego dzierżawcy. Przez co czasami dochodzi do absurdów, jak chociażby to, że boczne boisko, na którym występują rezerwy oraz juniorzy Czarnych Koszul, w weekend 11-12 czerwca posłuży jako składowisko rowerów podczas zawodów triathlonowych, co zmusza młodych zawodników do dokończenia sezonu w innym miejscu. – To słabe! Z pewnością dało się znaleźć inne miejsce. (…) Co weekend rozgrywa się tam po ok. 10 meczów – pisali na Twitterze oburzeni warszawiacy.

ŻEBY AWANSOWAĆ, TRZEBA WYGRAĆ

Wiceprezes Polonii ma nadzieję, że niedługo te problemy znikną. – Liczę, że niebawem ruszy projekt nowego, ponad 15-tysięcznego stadionu, który posłuży nam nie tylko w Ekstraklasie, ale i w europejskich rozgrywkach. Szczerze w to wierzę – twierdzi.

Plany na duży obiekt i mecze w Europie brzmią dziś bardzo surrealistycznie, zwłaszcza że Polonia wciąż walczy o awans do drugiej ligi, a średnia frekwencja na Konwiktorskiej 6 w tym sezonie wynosi trochę ponad tysiąc widzów. – Jak na ten poziom rozgrywkowy to stosunkowo duża liczba. Oczywiście to nie pokrywa kosztów utrzymania, ale myślimy, że wraz z sukcesami wrócą do nas tzw. kibice uśpieni, którzy od degradacji czekają na lepsze czasy – mówi Dryl.

Lepsze czasy nadejdą, pod warunkiem, że Polonia awansuje. O to nie będzie jednak zbyt łatwo. W sobotę przy wsparciu nawet czterech tysięcy fanów podopieczni trenera Smalca zagrają z liderującą Legionovią Legionowo, która ma dwa punkty przewagi. Będzie to mecz z kategorii „wóz albo przewóz”. Jeśli wygrają, wskoczą na pierwsze miejsce i do drugiej ligi wystarczy im zwycięstwo z ostatnią w tabeli Wissą Szczuczyn. Jeśli zremisują albo przegrają…

– Nie widzę w ogóle takiej możliwości. Musimy awansować – kończy wiceprezes Polonii.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Jędrzej, choć częściej występuje jako Jj. Najlepiej opisuje go hasło: londyński sound, warszawski vibe. W Drugim Śniadaniu regularnie miesza polskie brzmienia z tym, co dzieje się na Wyspach, dorzucając również utwory z amerykańskiej nowej szkoły. Afrowave, drill, trap - słyszymy się!
Podobał Ci się ten artykuł?

Kliknij, żeby widzieć więcej podobnych w swoim feedzie.

Komentarze 0