Drugi sezon obejrzany, poziom podtrzymany. Jan Holoubek robi mniej więcej to samo, co Wojciech Smarzowski w swoich filmach: odsłania wielowarstwowe siatki powiązań, w które jest uwikłana konkretna społeczność - w tym przypadku mieszkańcy miasteczka w południowo-zachodniej Polsce.
Woda z przerwanej tamy (akcja dystrybuowanego przez Netfliksa Rojst'97 rozgrywa się podczas powodzi stulecia latem 1997 roku) odsłania i tajemnice okresu II wojny, i problemy współczesne. W ufundowanym na intrygach miasteczku potrzeba więcej niż jednej pary oczu, by wyciągnąć na wierzch głęboko skrywane niewiadome. Właścicielem jednej z nich jest powracający tu po latach dziennikarz Piotr Zarzycki, który właśnie obejmuje posadę naczelnego dziennika Kurier Wieczorny. Ale nie po to jest ten tekst, żeby streszczać fabułę - na to akurat nie pozwolilibyśmy - ani recenzować Rojst'97. Tym bowiem, co wielu widzów, nawet niezaznajomionych z sezonem pierwszym, przyciągnęło przed ekrany, jest czytelne odwołanie się do estetyki wciąż żywych lat 90., na co zresztą wskazuje sam tytuł netfliksowej produkcji. Wciąż żywych, bo lwią część widowni stanowią dzisiejsi 30. i 40-latkowie, dla których najntisy pozostały w pamięci jako arkadia spod znaku kiedyś to było. Trzeba kuć żelazo, póki gorące, bo za moment głównym targetem stanie się kolejne pokolenie, dla których cudowne lata przypadały na dekadę 2000-2009.
Postanowiliśmy przyjrzeć się, jakie konkretnie elementy sztafażu lat 90. zostały najmocniej zaczerpnięte przez twórców Rojst'97. I jak wyszedł im ten powrót do przeszłości.
Warstwa wizualna
Ze zdziwienia aż unieśliśmy brwi - operator Rojst'97, Bartłomiej Kaczmarek, to rocznik 1980. Co oznacza, że w latach 90. chodził do szkoły, nie do pracy. Piszemy o tym, bo zdjęcia w tym serialu wyglądają, jakby za kamerą stał ktoś, kto zjadł zęby na najntisowych filmach i produkcjach telewizyjnych, a nie facet, który w branży działa dopiero od niedawna.
Te zgniłe, analogowe barwy od razu przenoszą do kina ery transformacji. Nawet podczas ujęć dziennych, w szkole córki Zarzyckiego albo na stawianym naprędce, nowoczesnym osiedlu mieszkaniowym, czuć jakby zdjęcia były wydobyte z głębokiej szuflady, trochę poblakłe. Od razu przypomina się Ekstradycja, Prawo ojca, Dług czy inne produkcje, pokazujące wówczas to, co działo się tu i teraz. Ale już wykraczając poza warstwę wizualną, jest między nimi, a serialem Holoubka pewna różnica. Podczas gdy filmy i seriale lat 90. ostentacyjnie i na ślepo rżnęły z hollywoodzkiej estetyki dla mas - miało być szybko i efektownie - Rojst'97 toczy się zaskakująco powoli, żeby jak najlepiej wprowadzić widza w swoje uniwersum. Pod tym względem bliżej mu do Detektywa. Co oznacza, że twórcy odrobili lekcje zarówno z klasyki, jak i współczesności.
Tematyka
Afery, układy, przekręty - ach, esencja dzikich lat 90. w Polsce. Czasów drapieżnego kapitalizmu, inflacji, karier budowanych w miesiąc i staruszek handlujących jajkami pod wejściem do luksusowego hotelu Marriott. Czasów, gdy co bardziej obrotni mogli w mgnieniu oka wymienić charczącego malucha na Mercedesa. Wystarczyło tylko znać kogo trzeba i wstrzelić się w niszę.
I o tym też podskórnie opowiada Rojst'97. Są na ekranie postacie z pierwszego, rozgrywającego się w połowie lat 80. sezonu, które świetnie radziły sobie za komuny, ale nowy ustrój nie wyrzucił je na brzeg jak śnięte ryby. Przeciwnie - tu też umieją się odnaleźć. Są młodzi yuppies (jak kierownik budowy osiedla Jacek Dobrowolski), czujący, że właśnie weszli na życiową falę, więc bez zahamowań starają się na niej płynąć. Są wreszcie wypluci przez system, a ich uosobieniem wydaje się przegrany życiowo dziennikarz Kazimierz Drewicz. Swoją drogą grający go Michał Kaleta daje (obok Magdaleny Różczki) największy aktorski popis w całym serialu.
Prawdziwy przedsiębiorczy boom rozpoczął się wraz z wejściem w życie ustawy o działalności gospodarczej, uchwalonej pod koniec 1988 roku. W pierwszych latach transformacji liczba zarejestrowanych przedsiębiorstw, wśród których dominowały małe i średnie, zwiększyła się 2.6 razy. Na rynku zapanowała euforia. Niestety, wkrótce zamieniła się w gorycz rozczarowania, które przyszło wraz z pierwszymi oznakami recesji - pisze w książce Rockefellerowie i Marks nad Warszawą Michał Piepiórka. To rzeczywistość bohaterów tego serialu, naprawdę nieźle oddana przez twórców.
Popkultura
Nie jest to serial, który tematycznie o nią zahacza, dlatego cieszących nostalgiczne oko nawiązań jest mniej, znajdują się na drugim i trzecim planie. I od razu trzeba powiedzieć, że nie dodają wiele do przedstawienia konkretnych postaci czy zjawisk. Nie jest tak, że jeśli córka Zarzyckich paraduje w koszulce Nirvany, to jest w tym głębsza prawda - dziewczyna po prostu wchodzi w wiek buntu, a duch Cobaina był w 1997 dalej żywy. Podobnie z plakatami Kazika i Kalibra 44 (ci drudzy mają nawet w serialu swoją piosenkę) na ścianach pokoju zmarłego nastolatka. Albo z serialem Słoneczny patrol, który leci w telewizorze na komisariacie. Te drobiazgi służą tylko uwiarygodnieniu przedstawionych w Rojst'97 realiów... i mrugnięciu okiem do widzów. Pamiętacie? My też.
Jeśli można wsadzić łyżkę, a właściwie łyżeczkę dziegciu w beczkę miodu, to właśnie w tym momencie. Ostatni Tymka, Brodki i Urbanskiego, czyli singiel promujący serial. Bardzo odważna interpretacja jednego z najlepszych utworów Edyty Bartosiewicz, ale pytanie, aby nie trzeba było wziąć na warszat innego numeru. Ten tekst jest wyjątkowo intymny, piekielnie trudny do odtworzenia w innej niż spokojna, balladowa wersja, tymczasem tutaj mamy próbę nadania mrocznego klimatu i efektownego, stadionowego ducha, o co zadbał pełen ekspresji wokal Tymka. Niestety, mocno się jedno z drugim gryzie.