Szlagierowe starcie pucharowej jesieni dawało olbrzymie pole do wygłaszania bardzo odważnych sądów i udzielania ostatecznych odpowiedzi. Liga Mistrzów zdecydowała się jednak trzymać w niepewności.
Robert Lewandowski zamienił silniejszy klub na słabszy. Robert Lewandowski wniósł Barcelonę z powrotem na najwyższy poziom. W Monachium już nie tęsknią za Lewandowskim. Z Lewandowskim nie przeżywaliby w Monachium najgorszego wejścia w sezon od przeszło dekady. Julian Nagelsmann przekombinowuje. Julian Nagelsmann stworzył zespół bardziej elastyczny taktycznie. Nagelsmann gra o przyszłość. Dopiero Bayern pokaże, czy Barcelona Xaviego rzeczywiście coś jest warta. Wszystkie te barowe mądrości i jeszcze wiele innych krążyło nad hitowym starciem całej pucharowej jesieni. Każdą z nich i tak przyćmiewały te pozaboiskowe: niewdzięczni Niemcy wygwiżdżą Lewandowskiego. A jeśli nie wygwiżdżą, to znaczy, że już poczuli, ile stracili.
Pod tym względem wieczór ułożył się idealnie. Żadna z tych nieznoszących sprzeciwu tez nie dostała nowego paliwa. Ale też żadna nie została ostatecznie obalona. Będzie można wrócić do tego wrześniowego wieczoru za kilka miesięcy i wyciągnąć z niego, pod tezę pasującą do wydarzeń, które wtedy będą aktualne, to, co akurat się przyda. Jeśli Bayern dobrze poradzi sobie w Lidze Mistrzów, będzie się eksponować drugą połowę z Barceloną, gdy wrzucił wyższy bieg i odjechał. Jeśli odpadnie wcześnie, na czoło wyjdzie pierwsza połowa, gdy to Barcelona powinna była prowadzić. To samo będzie się tyczyć Lewandowskiego, Nagelsmanna, Xaviego i każdego innego uczestnika meczu. Choćby Leroya Sane, który dał w tym meczu fantastyczne wbiegnięcie w wolną przestrzeń przy golu na 2:0, scenę wściekłości, że trener miał czelność zdjąć go dziesięć minut przed końcem i kolejny dowód nieumiejętności radzenia sobie z rywalami z najwyższej półki, dopóki było 0:0, a gra była zamknięta. Idealne obrazki do zupełnie wykluczających się tekstów.
Liga Mistrzów postanowiła jeszcze potrzymać wszystkich w niepewności. Pokazała, że w każdej z najczęściej wygłaszanych ostatnio tez może być ziarno prawdy. Jak to w pierwszej połowie września, jeszcze kompletnie nie wiadomo, w którą stronę potoczy się sezon. Zwłaszcza że w obliczu nadchodzącego mundialu przerywającego wszelkie klubowe rozgrywki na dwa miesiące, to, co będzie się działo wiosną w pucharach, wydaje się zupełną futurystyką. Układanka klubowego sezonu 2022/23 na razie tworzy całkowity bezład, nie widać w niej żadnych kształtów. Trzeba zbierać jedynie okruchy, które może przybliżają do jakichś odpowiedzi, a może tylko zaciemniają obraz i wiodą w zupełnie nie tę stronę, w jaką powinny.
BARCA WAGI CIĘŻKIEJ
Jedyna obserwacja, co do której trafności nie ma większych wątpliwości, to postęp, jaki zrobiła Barcelona od ostatniej wizyty w Monachium. Bayern wygrał, tak samo, jak wtedy, ale dopiero teraz było poczucie, że wygrał z “prawdziwą Barceloną”. Zespół Xaviego przegrał, jednak ponownie sprawiał wrażenie przeciwnika wagi ciężkiej. Szczególnie było to widać w pierwszej połowie i to nawet nie w dwóch zmarnowanych sytuacjach Lewandowskiego, które wykreował w dużej mierze Bayern prostymi stratami, ale w sposobie gry. Katalończycy nie dali się stłamsić. Statystyki dotyczące tego, co drużyny robią z piłką, rzadko są tak wyrównane. Od czasu jej posiadania, przez celność zagrań, liczbę podań czy kontakty z piłką, wszystko do przerwy było na niemal identycznym poziomie. A nie tak wiele znowu drużyn jest w stanie zaprosić Bayern do takiej gry na jego stadionie i wytrzymać. Można się wyzłośliwiać, że wystarczyło sprzedać zyski na wiele lat do przodu i w Barcelonie nagle powstała drużyna, ale już w wielu miejscach przekonali się, że to nie takie proste. I że czasem łatwiej wydać pieniądze, niż zbudować za nie dobry zespół. A w Barcelonie taki powstaje. Wróć. Powstał. Barcelona znów ma dobry zespół.
GOLE ZMIENIAJĄ MECZE
Jak dobry, nie wiadomo. Narrację dyktują wyniki. Więc dziś narracja mówi, że w drugiej połowie Bayern pokazał Barcelonie, ile jeszcze drogi przed nią. Ale to też byłoby dla wicemistrzów Hiszpanii trochę krzywdzące. Nic tak nie zmienia meczów, jak gole. Bayern pierwszego strzelił z niczego. Rzut rożny, wrzutka, strzał głową. Żaden dowód piłkarskiej wyższości, zwyczajny stały fragment gry. Drugi to pójście za ciosem, wykorzystanie momentu dezorganizacji rywala, wejście w przestrzeń. Tak, dwa szybko strzelone gole uskrzydliły w drugiej połowie Bayern i trochę podcięły skrzydła Barcelonie. Ale nadal nie wiadomo, jak wyglądałby ten mecz, gdyby nie wywrócił go do góry nogami najbardziej trywialny z goli.
SETKI LEWEGO
Pod tym względem pretensje do siebie może mieć po powrocie do Monachium Lewandowski. On też miał narzędzia, by kompletnie odmienić ten mecz. Jeszcze przy stanie 0:0 dwa razy dochodził do sytuacji, które zwykle wykorzystuje. Zupełnie inaczej rozmawiałoby się o tym meczu, gdyby w przynajmniej jednej z nich zachował się tak, jak zwykle. Fakt, że w obu spudłował, pokazał przy okazji absurd dyskusji, które co tydzień przewalają się przez Niemcy, czy z Lewandowskim Bayern dany mecz by wygrał, zamiast zremisować. Lewandowski był do bólu skuteczny i regularny, ale i jemu zdarzały się pudła. Jeśli Bayern w meczu z Borussią Moenchengladbach marnował sytuacje na potęgę, to nie znaczy automatycznie, że z Lewandowskim na pewno którąś by wykorzystał. Nawet on ma dni, kiedy nic nie wpada.
NIEMIECKIE PROBLEMY
Bayern na tym etapie meczu sprawiał wrażenie drużyny bez pomysłu, zagubionej, niewiedzącej, w jaki sposób powinna grać.
Najbardziej symboliczna była w tej kwestii sytuacja z 40. minuty, gdy Sadio Mane i Thomas Mueller równocześnie wystartowali do tej samej piłki zagranej na bliższy słupek, pobiegli tą samą ścieżką i wzajemnie przeszkodzili sobie w oddaniu strzału. Z Lewandowskim na pewno by do tego nie doszło. Mueller doskonale wiedział, jak ma się poruszać po boisku obok Polaka, by mu pomagać, a nie przeszkadzać.
Elastyczny atak Bayernu jest mniej przewidywalny dla rywali, ale jednocześnie też dla samych jego zawodników. Nagelsmannowi udaje się wielu z nich gromadzić w polu karnym, jednak później nie każdy wie, co ma tam robić. Podział zadań z Lewandowskim na szpicy był znacznie bardziej klarowny.
TO SAMO STADIUM
To samo tyczy się zresztą pressingu. Gdy w drużynie był Polak, to on był punktem odniesienia, dawał sygnał do doskoku. Teraz Mueller werbalnie zagania partnerów jak dawniej, ale ci, wymieniając się pozycjami, często znajdują się za daleko od przeciwników. Stąd, zamiast odbierać piłkę wysoko, Bayern chyba częściej niż jego trener by chciał, musiał przyjmować rywali na własnej połowie. Szwankowały też kwestie indywidualne. Mane zbyt często zatrzymywał się w biegu, spowalniając akcje, Alphonso Davies nie przemierzał swojego korytarza tak regularnie, jak przywykł, przez co lewe skrzydło było nieco opuszczone, a Sane zbyt często grał swój mecz przeciwko całej drużynie Barcy. Bayern wcale nie wyglądał na drużynę będącą w dalszym stadium rozwoju niż Barcelona.
BAYERN-DUSEL
Gdzieś w monachijskiej pamięci mięśniowej jest jednak “Bayern-Dusel”, czyli fuks Bayernu, mający - przepraszam, ale zbyt to lubię, by nie podkreślić tego przy każdej okazji - osobną podstronę w niemieckojęzycznej Wikipedii. To przecież typowe, że najlepszy napastnik rywali, który zwykle nie zawodzi, akurat w meczu na Allianz Arenie pudłuje, sędzia nie odgwizduje rzutu karnego przeciwko monachijczykom, gdy Manuel Neuer jest bezradny, piłka trafia w słupek, a Bayern wychodzi na prowadzenie po rzucie rożnym. Każdy niemiecki kibic widział już mnóstwo takich meczów z Bayernem. A że tym razem trafiło na Barcelonę, nie na Bochum czy Wolfsburg? Widać Bayern-Dusel jest zakorzeniony mocniej, niż się czasem wydaje. Na boisku były dwie dobre, równe sobie drużyny, z delikatnym wskazaniem na gości (xg 1,58 – 1,98). Ale, jak zwykle, wygrał Bayern.
OPTYMIZM BARCELONY
To jednak wieczór, który paradoksalnie trochę więcej optymizmu wywoła chyba w Barcelonie niż w Monachium. Bayern znów wygrał, pewnie najtrudniejsze w jesiennej Lidze Mistrzów już ma za sobą, ale też wyraźnie zobaczył, jak mocno Katalończycy nadrobili dystans, który tracili jeszcze niespełna rok temu. W Bawarii tak klarownego rozwoju drużyny w tym momencie nie widać. Robert Lewandowski, biegając po boisku, które tak dobrze zna, raczej nie miał powodów, by myśleć, że popełnił błąd, albo że przeszedł do zespołu ze znacznie niższej sportowej półki. A po tym, jak wyglądały ostatnie starcia tych drużyn, to już dla Xaviego duży komplement.