Uwaga! Jedzie tramwaj: „Miodowe lata” to ponadpokoleniowy movement

Zobacz również:W mordę jeża! „Świat według Kiepskich” ma zejść z anteny po 23 latach
Miodowe lata.jpeg

Nie brakowało łez wzruszenia, gdy Przyjaciele spotkali się ponownie po siedemnastu latach w Warner Bros. Studios. Reunion na skalę naszych możliwości miał miejsce rok wcześniej, gdy Artur Barciś i Cezary Żak wcielili się w rolę Kanalersów na potrzeby akcji Hot16Challenge2. Od momentu zakończenia emisji Miodowych lat nie podsumowali jednak wspólnie pracy przy kultowym sitcomie. Tak było aż do jednego z epizodów naszego podcastu Dawno temu w telewizji w newonce.radio.

Przed telewizorami w peaku zasiadało jedenaście milionów ludzi, gdy czerwony tramwaj opuszczał zajezdnię, a motorniczy Karol Krawczyk wyrzucał z okna kanapkę pracownikowi miejskiej kanalizacji - Tadeuszowi Norkowi. Miodowe lata farsą przykrywały pogoń za lepszej jakości życiem, charakterystyczną dla przełomu wieków; stanowiły teatralne tour de force, jakby chodziło o adaptację Czechowa; zachwycały - nawet zagranicznych supervisorów - na poziomie realizacyjnej innowacyjności. A przecież wcale nie zapowiadało się tak kolorowo.

„Powiedziałem, że nie chcę w tym grać. To było okropne”

Miodowe lata powstały na podstawie amerykańskiego tasiemca The Honeymooners z lat pięćdziesiątych, który - fun fact - zainspirował także twórców Flinstonów. W tamtej wersji główny bohater był kierowcą autobusu, którego firmowym powiedzonkiem był żart z przemocy domowej. - Dali mi kasetę VHS z nagraniem Honeymooners i się przeraziłem. Tam aktorzy nie grali, tylko się wygłupiali. Ja wychowałem się na komedii, która jest serio, więc początkowo odmówiłem - wspominał Artur Barciś na antenie newonce.radio. Ostatecznie wyraził zgodę na udział - zaznaczając, że nie wyobraża sobie, by miał porzucić Teatr Ateneum. Podobny warunek postawił Cezary Żak, który został świeżo przyjęty na etat do Teatru Powszechnego. Kiedy Miodowe lata ruszyły, musiał więc kursować między Powszechnym, a - nieistniejącym już - Teatrem Żydowskim.

Pierwszy odcinek został nagrany jedynie w obecności bonzów z Polsatu. Cisza jak makiem zasiał. Reżyser i scenarzysta Maciej Strzembosz zawiózł materiał do stacji, gdzie zaczęła się amba fatima. Nikogo to nie śmieszy. Przełom nastąpił wraz z kolejnym epizodem. Publiczność oszalała.

„Nigdy nie robiliśmy nic pod publiczkę"

Kamil Bałuk we wstępie do rozmowy zwracał uwagę na wygibasy producenckie i scenariuszowe, które były konieczne ze względu na zmianę kontekstu. Czujnie odnotował jednak, że realia powojennych Stanów miały wiele wspólnego z tym naszym kiepskich światem, gdzie chwilę wcześniej zgarnięto Bogusława Bagsika i wybuchło szaleństwo związane z Paszportami Polsatu. I Miodowe lata mają w sobie ten tragiczny rys, wynikający z paździerzowej rzeczywistości ówczesnej Polski; z wykluczeń i rozczarowań, które zostały po transformacji. Bo niby kapitalizm miał pozwolić każdemu zrobić karierę od pucybuta do milionera, a - koniec końców - tramwajarz z kanalarzem (jak Pinky i Mózg) całymi latami opracowują plan przejęcia władzy nad światem i niewiele z tego wychodzi. - Oni przecież przeżywali straszne dramaty. Różnymi sposobami walczyli o to, żeby im się lepiej żyło i ciągle im się nie udawało. To nic śmiesznego. Jak mówił Woody Allen: komedia to tragedia, która przydarzyła się komuś innemu - mówił o tym Barciś.

A ta komedia wychodziła przednio. W dużej mierze za sprawą reżysera Macieja Wojtyszki, który podchodził do produkcji, jakby chodziło o Otella albo Czechowa. Może właśnie dlatego, że ten serial jest prawdziwy - dorastają na nim kolejne pokolenia? Salwy śmiechu miały tu być wywoływane przez coś więcej niż najprostszy, slapstickowy żart. I tak właśnie było.

„Nasze śmiechy wykorzystywane są w sitcomach do dzisiaj”

Publiczność waliła do Teatru Żydowskiego drzwiami i oknami. A tam miał miejsce mały cud z pogranicza teatru i telewizji. Odcinki kręcono na żywo w poniedziałki. Dwa razy grano epizod na setkę z udziałem publiczności i raz - bez udziału widzów (dla kamerzystów i realizatorów). Wszystko z wykorzystaniem czterech kamer i obrotowej sceny, gdzie mieściły się trzy dekoracje. W ten sposób powstawał niemal gotowy materiał. Po nagraniu - aktorzy dostawali kolejne scenariusze (25 do 40 stron) i w środę lub czwartek umieli już wszystko na pamięć. Tak tydzień w tydzień. Jak w odwiedziny przyjechał gość od wersji brytyjskiej, to nie mógł uwierzyć, że coś takiego jest możliwe. Wszystko szybko zaczeło też szybko toczyć się zupełnie autorskim torem: blisko 30 odcinków Miodowych lat to realizacje amerykańskich scenariuszy, a powstało przecież ok. 130 epizodów, wywołujących euforię wśród milionów widzów. Wiele mówi to, że śmiechy nagrane w latach 1998-2003 nadal są wykorzystywane w innych produkcjach.

Siłą rozpędu powstał potem jeszcze epilog - Całkiem nowe lata miodowe, który przyniósł zmianę koncepcji i obsady. Kręcono go jak normalny serial, a nie w teatrze; pojawiło się dziecko; odcinki były krótsze - 25 minut z blokiem reklamowym po pierwszych 5 minutach. - Dlatego nie odniosły takiego sukcesu - podsumowuje Cezary Żak.

Hypetrain z Karolem Krawczykiem i Tadeuszem Norkiem na pokładzie co prawda się zatrzymał, ale miał ruszyć ponownie kilka lat później. Odtwórcy kultowych ról planowali od siebie odpocząć, żeby nie dać się zamknąć w szufladce dyżurnej pary komediowej. Artur Barciś przyjął angaż w serialu Doręczyciel i... skończył jako ekranowy partner Cezarego Żaka w Ranczu. To już jednak zupełnie inna historia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.