Wszystko, co związane z naszym najlepszym napastnikiem, opowiadamy, co zrozumiałe, z polskiej perspektywy. Spróbujmy jednak wykonać eksperyment i spojrzeć na świat oczami monachijskimi. Czy gdyby Lewandowski był np. Czechem, nadal uznawalibyśmy, że Bayern powinien przedłużyć z nim kontrakt za wszelką cenę?
Wszystko, co na razie obserwowaliśmy w wątku przedłużenia kontraktu Roberta Lewandowskiego to rodzaj gry. Przecieki o wynegocjowanym porozumieniu z Barceloną z jednej strony, a z drugiej o nieustającej walce o Erlinga Haalanda. Komunikaty o podirytowaniu Lewandowskiego tym, że Bayern tak długo nie siadał z nim do stołu, ale i informacje, że monachijczycy nie chcą się zgodzić na podwyżkę dla swojego najlepszego napastnika czy na przedłużenie jego umowy o dwa lata zamiast roku. Całkiem możliwe, że cała sprawa jeszcze zakończy się w sposób najnudniejszy i najbardziej przewidywalny: Bayern udobrucha Lewandowskiego wyższą pensją i kontraktem do 2025 roku, ten w zamian porzuci myśli o Barcelonie i dalej będzie strzelał dziesiątki goli dla Bayernu i wszyscy rozejdą się zadowoleni. Przyjmijmy jednak, że obstawanie przy tylko rocznym nowym kontrakcie, bez podwyższania pensji Lewandowskiego, to nie tylko wyjściowe warunki monachijczyków, by mieli z czego schodzić w negocjacjach, lecz ich rzeczywista granica bólu. Bariera, za którą Bayern nie może pójść, bo nie byłoby to zgodne z jego trwającym od dekad pomysłem na siebie.
Moment, w którym Lewandowski odszedłby z Monachium, byłby w Polsce uznany za absolutny koniec mocarstwowych ambicji tego klubu. Utrata największej, a w tej chwili jedynej globalnej megagwiazdy, pieczętowałaby w powszechnym postrzeganiu sprzeciętnienie tego klubu. Przegraną ekonomiczną walkę z klubami finansowanymi z Zatoki Perskiej, Stanów Zjednoczonych czy banków udzielających kolejnych kredytów. Niewykluczone, że tak by rzeczywiście było, bo Bayern raczej nie zwykł tracić gwiazd i od czasów Michaela Ballacka naprawdę flagowe postaci oddawał, dopiero gdy sam uznał za stosowne. Ale na potrzeby tego tekstu przeprowadźmy eksperyment i zastanówmy się, czy może przypadkiem Bayern nie ma racji, wstrzymując się ze spełnieniem każdej zachcianki swojego najlepszego piłkarza.
Chris Anderson i David Sally w książce “Futbol i statystyki” przeprowadzili ciekawe badanie. Wykorzystując różnego rodzaju indeksy statystyczne, uszeregowali graczy europejskich drużyn od najsłabszego do najsilniejszego ogniwa w jedenastce. Następnie przeprowadzili symulację, by sprawdzić, jak wyglądałby sezon tych zespołów bez najlepszego i najgorszego gracza. Okazało się, że spadek formy gwiazdy zespołu o jeden punkt procentowy w skali sezonu oznacza utratę 4,6 punktu drużyny. Natomiast wzrost formy najsłabszego piłkarza o jeden punkt procentowy daje zespołowi aż o 13,7 punktu więcej. “Nasze wyniki pokazują także, że różnice wartości słabych ogniw są o 30% ważniejsze, jeśli chodzi o różnicę bramek i niemal dwukrotnie ważniejsze w wypadku liczby punktów na mecz”. Konstatacja autorów była dla najlepszych piłkarzy dość okrutna: “Łatwo myśleć o futbolu jako grze supergwiazd. To od nich bije blask, geniusz, błyski inspiracji. Dzięki nim sprzedają się koszulki i bilety. Ale to nie gwiazdy decydują o tym, kto wygrywa mecze i zdobywa trofea. Ten zaszczyt przypada w udziale niezdarom ze środka obrony albo niekomunikatywnym klaunom z pomocy. Piłka nożna jest grą słabych ogniw. I tak jak w promie kosmicznym, awaria jednego maleńkiego elementu może wywołać katastrofę kosztującą miliony”.
OFENSYWNA MACHINA
Jak to się ma do Bayernu? Przełożenie gola na wynik nie zawsze jest takie proste, ale gdyby odjąć bramki zdobyte przez Lewandowskiego w tym sezonie monachijczycy mieliby w Bundeslidze trzynaście punktów mniej, czyli byliby tuż za plecami Borussii Dortmund. W Lidze Mistrzów skończyliby fazę grupową z dorobkiem o cztery punkty słabszym (po remisach z Dynamem Kijów i Benficą), ale na dalsze ich losy, podobnie jak w Pucharze Niemiec, brak goli Lewandowskiego by nie wpłynął. To jednak wszystko przy założeniu, że napastnik, który grałby w miejsce Polaka, nie strzeliłby ani jednego gola. A to raczej założenie błędne. W tak ofensywnej drużynie, jaką stworzył Nagelsmann, napastnik nie tak dobry, jak Lewandowski, ale po prostu przeciętny, pewnie nie strzeliłby 34 goli w sezonie ligowym. Ale gdyby strzelił choćby połowę jego wyniku, Bayern i tak w sposób niezagrożony byłby mistrzem.
GORSZY STRZELAŁBY SPORO
Dość dobrze widać to w statystyce goli oczekiwanych, mierzącej, ile razy z danej sytuacji trafiłby do siatki zupełnie przeciętny piłkarz. Lewandowski w tym sezonie jest na minusie, to znaczy miał sytuacji na 37 goli, a strzelił “tylko 34”, jednak w skali wszystkich lat spędzonych w Monachium wychodzi idealnie na zero: z xg na poziomie 237,64, liczba jego ligowych bramek w Bayernie to 237. Z czego można wywnioskować, że rzeczywistą siłą Lewandowskiego (i praktycznie każdego innego piłkarza) nie jest ponadprzeciętne wykończenie — w długim okresie strzela dokładnie tyle goli, ile powinien strzelić — lecz to, do jakich sytuacji dochodzi.
Mówienie, że każdy napastnik postawiony w miejscu Lewandowskiego strzeliłby tyle goli, ile on, byłoby niedorzecznością, umiejętność poruszania się i znalezienia sobie przestrzeni w znacznej mierze świadczy o jakości napastnika. Ale gorszy od Lewandowskiego napastnik w systemie Bayernu też strzelałby sporo goli.
Tak przecież zresztą było przez zdecydowaną większość istnienia Bayernu. To, że Lewandowski kręci się w okolicach rekordów Gerda Muellera, grającego pięćdziesiąt lat temu, oznacza, że pomiędzy nimi monachijczycy mieli napastników strzelających mniej goli. A jednak zdobyli w tym czasie dwa Puchary Mistrzów, byli w kolejnych czterech finałach i zgarnęli multum trofeów krajowych i międzynarodowych. W 2013 roku Bayern zdobył potrójną koronę, mając w ataku Mario Mandżukicia, piłkarza, któremu daleko do klasy Lewandowskiego. Chorwat w tamtym sezonie strzelił w lidze 15 goli. Finał Ligi Mistrzów w 2010 roku osiągnęli, choć najlepszym strzelcem zespołu był Arjen Robben z dziesięcioma bramkami, a wcześniej regularnie mieli napastników dobrych, lecz niebijących się o czołowe miejsca w klasyfikacji Złotej Piłki: Giovanego Elbera, Roya Makaaya, Mario Gomeza, Miroslava Klosego czy Lucę Toniego. Normalny pułap strzelecki napastnika Bayernu przed Lewandowskim to około dwudziestu goli w sezonie. Powrót do tego pułapu nie tąpnąłby wynikami Bayernu aż tak mocno, jak może się wydawać.
ZIDANES Y PAVONES
Cały czas analizujemy jednak wariant, w którym Bayern po prostu traci Lewandowskiego i nie zyskuje nic w zamian, zastępując go słabszym napastnikiem, strzelającym o połowę mniej goli. Jednak taki napastnik zazwyczaj kosztuje też o połowę mniej. Największym problemem w negocjacjach kontraktowych wcale nie jest to, że Lewandowski jest stary i nie wiadomo, w jakiej formie będzie w 2025 roku. Większym jest to, że już teraz pochłania ponad 10% budżetu płacowego zespołu, a po podwyżce podskoczyłby do ponad 11%. Ze względu na konieczność gry przy pustych trybunach przez długi czas, Bayern nie może sobie w tym momencie pozwolić (albo nie chce) na wzrost kwot, które wydaje na kadrę. Spełnienie warunków Lewandowskiego oznaczałoby, że jeszcze mniej pieniędzy pozostanie na opłacenie dobrych piłkarzy wokół niego. Klub będzie tracił kolejnych graczy pokroju Thiago, Niklasa Suelego, Serge’a Gnabry’ego czy Davida Alaby, niebędących gwiazdami pierwszej wielkości, ale bardzo mocnych i będzie miał coraz mniej pieniędzy na ich następców. Zespół coraz bardziej będzie przypominał Zidanes y Pavones. Z fantastycznym strzelcem na światowym poziomie i coraz wyraźniejszymi lukami na wielu pozycjach.
RÓŻNICE CENOWE
Żeby zastanowić się, ile kosztują z perspektywy Bayernu różne rozwiązania, trzeba zacząć operować konkretnymi kwotami. Wg informacji podawanych przez niemiecki oddział SkySports, ale zbliżonych w różnych innych źródłach, Lewandowski zarabia obecnie ok. 23 milionów euro rocznie. Dlatego sprzedając go najbliższego lata, Bayern miałby w kieszeni około 60 milionów euro (mniej więcej 40 z tytułu transferu, bo tyle, według medialnych doniesień za niego żąda, 23 z tytułu zaoszczędzonej pensji). Wiemy jednak, że Bayern tych pieniędzy nie chce. Finansowanie kontraktu Lewandowskiego do 2023 roku jest zapewnione. Klub woli więc nie dostać za niego ani grosza i wypłacić mu 23 miliony, za to jeszcze przez cały sezon mieć u siebie napastnika światowej klasy, dając sobie przy okazji kolejne dwanaście miesięcy na znalezienie jego jak najlepszego następcy.
Opcja proponowana przez Bayern, czyli przedłużenie kontraktu na takich samych warunkach do 2024 roku, oznacza, że koszt dwóch kolejnych sezonów z Lewandowskim monachijczycy wyceniają na 46 milionów euro. Spełnienie warunków piłkarza — podwyżka do ok. 25 mln rocznie przy dwuletnim kontrakcie, obowiązującym, co ważne, już od momentu podpisania, a nie dopiero od wygaśnięcia obecnego, oznaczałaby, że Bayern musi wydać już 75 milionów euro. Czyli, patrząc z perspektywy pieniędzy na koncie Bayernu, warianty w różnych momentach rozstania z Lewandowskim wyglądają następująco:
Lato 2022: +63 mln euro
Lato 2023: -23 mln euro
Lato 2024: - 50 mln euro
Lato 2025: - 75 mln euro
Między wariantem najkorzystniejszym finansowo (sprzedaż Lewandowskiego już teraz), a być może najkorzystniejszym sportowo (zatrzymanie go do 37. roku życia), różnica wynosi około 140 milionów euro. Bayern wybiera na razie między wariantami najmniej skrajnymi, czyli najbardziej wyważonymi. Koszt zatrzymania Lewandowskiego do 2023 albo 2024 roku różni się stosunkowo najmniej – 27 milionów. Różnica między nieprzedłużeniem obecnego kontraktu a przedłużeniem na warunkach Lewandowskiego to jakieś czterdzieści milionów. Za te pieniądze nie da się kupić i opłacić piłkarza kalibru Polaka, to dla wszystkich oczywiste. Da się za to kupić i opłacić dwóch piłkarzy kategorii średnio-wysokiej. Gdy zajrzy się do poziomów pensji w Bayernie, okaże się, że na pułapie 10-15 milionów euro, czyli mniej więcej połowy zarobków Lewandowskiego, znajdują się piłkarze tacy jak Lucas Hernandez, Serge Gnabry czy Dayot Upamecano, czyli gracze z pierwszego składu lub jego absolutnego pogranicza. Odejście Lewandowskiego pozbawiłoby więc Bayern największej gwiazdy, ale być może pozwoliłoby na dokupienie do drużyny jednego więcej piłkarza na wysokim poziomie, co mogłoby zniwelować najsłabszy punkt jedenastki. A to, jak wiemy od Andersona i Sally’ego, jest ważniejsze od tego, jaki poziom prezentuje największa gwiazda.
RONALDO W JUVE
Sytuacja Lewandowskiego w Monachium powoli zaczyna przypominać tę Cristiano Ronaldo z Juventusu. Transfer Portugalczyka sprawił, że turyńczycy mieli gwiazdę światowego formatu i zawodnika, który w trzy lata strzelił dla nich ponad sto goli. Tylko szaleniec stwierdziłby, że we Włoszech się nie sprawdził. Jednocześnie jednak koszty jego utrzymania były dla klubu tak duże, że wiązały mu ręce w kwestii przebudowy składu na innych pozycjach. Zbyt duża pensja dla najlepszego gracza powodowała, że nie starczało na dobrych piłkarzy i głębię kadry, co przecież już teraz jest najbardziej bijącym po oczach problemem Bayernu. W efekcie poziom zespołu spadał, mimo że Ronaldo strzelał po kilkadziesiąt goli na sezon. Oddanie go do Manchesteru United stanowiło stratę sportową, ale pozwoliło kupić choćby rozchwytywanego na rynku 22-latka Dusana Vlahovicia i pewnie uwolni środki na dalszą przebudowę tego lata. W futbolu dwóch dobrych zawodników często waży więcej niż jeden świetny. Ociąganie się Bayernu w negocjacjach nie musi być więc sygnałem, że Oliver Kahn zwariował albo że nie docenia Lewandowskiego. Może być zgoła przeciwnie: dostrzega, że utrzymywanie za wszelką cenę piłkarza tej klasy może być dla jego klubu zgubne.
Komentarze 0